Wołodźko: Czyje ulice, jaka pamięć?

Krzysztof Wołodźko 08-09-2016, 12:31
Artykuł
Telewizja Republika

Mija wrzesień, gdzieś w przeszłości, przed dekadami powoli dogorywało Powstanie Warszawskie, ale do tej tragedii rzadziej wracamy zbiorową pamięcią. Nasze dzisiejsze spory ogniskują się wokół Żołnierzy Wyklętych, a spory odsetek wśród osób (nieco) starszych i młodzieży paraduje w arcypatriotycznej odzieży. Minął mnie niedawno – mam świadków – młodzieniec w koszulce z powstańczą kotwicą, na rękawku tiszirta doszyta była opaska. W tej samej ręce smarkacz trzymał papierosa. Nie, nie podszedłem, nie zwróciłem uwagi. A należało podejść - pisze Krzysztof Wołodźko.

Polskie sierpnie zaczynają się wspomnieniami i sporami wokół Powstania Warszawskiego. Brzmią fanfary, padają uroczyste i gorzkie słowa, do lepkiego ciepła lata przylegają nasze zbiorowe wzruszenia, zmywane chwilę później urlopowym orzeźwieniem. Sierpień kończy się chyba coraz krótszymi wspominkami dotyczącymi pierwszej „Solidarności”. Ideały Sierpnia nie pasują do kraju z rosnącym rozwarstwieniem i coraz bardziej lekceważonymi prawami pracowniczymi. Szybko przychodzi 1 września, dni są coraz krótsze, poranki coraz chłodniejsze, choć słońce nie poddaje się tak łatwo. Przypominamy sobie, że „są w ojczyźnie rachunki krzywd / obca dłoń ich też nie przekreśli / ale krwi nie odmówi nikt...”. Nieco później przychodzi 17 września i w tle brzmią słowa Herberta: „moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco / Ale synowie ziemi nocą się zgromadzą / śmieszni karbonariusze spiskowcy wolności / będą czyścili swoje muzealne bronie / przysięgali na ptaka i na dwa kolory”. Notabene: jak przebicie z innego katalogu skojarzeń brzmi dziś „arcylewackie” przecież słowo „karbonariusze”. Mam nadzieję, że herbertowskie linijki nie zostaną zdekomunizowane w ramach tego samego impetu, który każe dziś zabierać ulice Stefanowi Okrzei czy Ludwikowi Waryńskiemu. Niekoniecznie ironizuję.

Mija wrzesień, gdzieś w przeszłości, przed dekadami powoli dogorywało Powstanie Warszawskie, ale do tej tragedii rzadziej wracamy zbiorową pamięcią. Nasze dzisiejsze spory ogniskują się wokół Żołnierzy Wyklętych, a spory odsetek wśród osób (nieco) starszych i młodzieży paraduje w arcypatriotycznej odzieży. Minął mnie niedawno – mam świadków – młodzieniec w koszulce z powstańczą kotwicą, na rękawku tiszirta doszyta była opaska. W tej samej ręce smarkacz trzymał papierosa. Nie, nie podszedłem, nie zwróciłem uwagi. A należało podejść.

W tożsamościowo-patriotycznej modzie jest jakaś dwuznaczność: z jednej strony jest świadectwem rozpowszechnienia i przekazywania pamięci, a tego faktycznie potrzebują następujące po sobie pokolenia, z drugiej trywializuje ją, a w skrajnych przypadkach może prowadzić do deprecjacji najważniejszych treści. Notabene, mam taki pepeesowski feblik: bardzo mnie ciekawi, czy producenci patriotycznej odzieży godziwie płacą i zatrudniają swoich pracowników. Przecież patriotyzm zobowiązuje na każdym poziomie, czyż nie?

Coraz częściej dochodzę do wniosku, że lepiej być trochę starszym niż nieco młodszym. Także ze względu na własny wydłużający się katalog wspomnień i możność dłuższej obserwacji nie tylko pamięci polskiej wspólnoty, ale i metamorfoz wyobraźni zbiorowej. Gdy w latach 80. XX w. chodziłem do szkoły podstawowej, kwestie związane z okołosowiecką opresją i najazdem 17 września nie były już tabu. Czereda towarzyszy Szmaciaków przemianowanych na nowoczesną socjaldemokrację dostosowywała się do zmiany trendów geopolitycznych: wielu z nich wzięło solidną transformacyjną działkę i odpuścili sobie „ze Związkiem Radzieckim na czele”. Dziś starzejąca się postkomuna co prawda broni Jaruzelskiego i Kiszczaka, ale w ten sposób właściwie przegrywa lewicową politykę historyczną: nie da się w sposób logicznie niesprzeczny i nie rzucający się w oczy swoimi absurdem bronić równocześnie pamięci utrwalaczy tzw. władzy ludowej i ofiar PRL, w tym lidera przedwojennej PPS, Kazimierza Pużaka.

Moim skromnym zdaniem ten potężny deficyt polityki historycznej lewicy, to również wina pokolenia okołoczterdziestolatków, utrzymanków Sojuszu i lewicowych zagranicznych fundacji okołopartyjnych. Pamiętam przecież nie tak dawne czasy, gdy kultywowanie pamięci o Polskiej Partii Socjalistycznej uchodziło właśnie wśród tej młodszej lewicy za groźne „nacjonalistyczne odchylenie”. Patrząc bardzo doraźnie, prawica ma powody do radości, szczególnie jej nurt narodowo-liberalny. Krzyk „precz z komuną” staje się wtedy nader wygodnym wytrychem do rzeczywistości: historiozofia stanowi źródło szantażu w sprawach społeczno-gospodarczych. Argumentacja przebiega mniej więcej tak: skoro jesteś za prawami pracowniczymi, większymi podatkami dla bogatych i najbogatszych, to z pewnością zasilasz szeregi prawnucząt Aurory. A to mniej niż prawda, to czyste łgarstwo, ponieważ polska niepodległościowa demokratyczna lewica to nie tylko Pużak. Do wielu jej nurtów i postaci odwoływali się i Zbigniew Romaszewski, i premier Jan Olszewski.

Wrzesień wciąż nabrzmiały latem, polska pamięć zbiorowa nabrzmiała sporami. Ciekawe, jak będą wyglądały polskie trendy w polityce historycznej za lat powiedzmy dwadzieścia. I kto komu wtedy będzie zabierał ulice.

Krzysztof Wołodźko

dziennikarz i publicysta "Nowego Obywatela", felietonista "Gazety Polskiej Codziennie", ekspert Narodowego Centrum Kultury w Zespole ds. Polityki Lokalnej; pisze m.in. do "Znaku", "Ha!artu", "Frondy Lux", "Pressji", katolewicowego magazynu "Kontakt"; pisuje też do tygodnika "W Sieci"; współpracuje z portalami lewicowo.pl i Nowe Peryferie, a także miesięcznikiem internetowym Nowa Konfederacja; felietonista Polskiego Radia 24; w kwestiach społeczno-gospodarczych odwołuje się do tradycji przedwojennej Polskiej Partii Socjalistycznej 

 

 

Źródło: Telewizja Republika

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy