Ważne słowa immunologa prof. Marcinkiewicza: wyzwaniem XXI wieku będą nowo zmutowane wirusy. Kiedy wzrasta lub maleje ryzyko zarażenia koronawirusem

Biały Kruk 28-03-2020, 20:58
Artykuł

W najnowszym numerze miesięcznika Wpis, który właśnie się ukazał, Leszek Sosnowski przeprowadza bardzo ciekawą rozmowę ze światowej sławy immunologiem prof. Januszem Marcinkiewiczem, która wprowadza nas w świat wirusów, tłumaczy agresywność koronawirusa, obala mity z nim związane i zdradza, czego się spodziewać w kolejnych tygodniach.

Prof. Janusz Marcinkiewicz jest jednym z najwybitniejszych współczesnych polskich naukowców, który wykładał w różnych wielkich ośrodkach badawczych w Europie i USA. Specjalizuje się w immunologii i mikrobiologii, kierownik Katedry Immunologii i prodziekan Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum w Krakowie. Autor ponad 200 artykułów naukowych. Jego prace na temat odporności były cytowane w światowej prasie naukowej 2700 razy! 

Oto obszerne fragmenty rozmowy:

Leszek Sosnowski, miesięcznik Wpis: Wygląda na to, że w tej chwili zadaniem równie trudnym co pokonanie koronawirusa jest opanowanie społecznego lęku przed nim. Czy w ogóle jesteśmy w stanie doszczętnie zlikwidować koronawirusa?

Prof. Janusz Marcinkiewicz: Wirusy, w przeciwieństwie do bakterii, są pasożytami wewnątrzkomórkowymi i aby przetrwać i namnażać się, muszą wedrzeć się do komórek gospodarza. Dla koronawirusa 2019-nCoV (SARS-CoV-2) gospodarzem jest człowiek. Wirus może jednak przetrwać jakiś czas poza organizmem gospodarza, człowieka czy innych ssaków, ale tam się nie namnoży (tak nazywamy rozmnażanie się wirusów) i wcześniej czy później zginie. Aby trwać, wirusy muszą mieć ciąg kontaktów z kolejnymi gospodarzami, którzy są ich żywicielami. Ta transmisja wirusów, czyli zakażanie osób nieodpornych, jest przyczyną epidemii. Wirus namnażający się w komórkach gospodarza albo przedostanie się do innego osobnika, albo zostanie zabity przez układ odpornościowy i pacjent zdrowieje, albo ginie wraz z pacjentem.

W obecnej epidemii COVID-19 mamy do czynienia z wirusem, i to dotychczas nieznanym, a przez to bardzo groźnym… Dlaczego tak groźnym?

Trzeba zrozumieć, dlaczego wirus, a koronawirus w szczególności, jest chorobotwórczy. Musimy dokładnie poznać jego budowę i właściwości, i dopiero wtedy znajdziemy na niego sposób (szczepionka, leki przeciwwirusowe). Wirus (łac. virus – trucizna) składa się z kwasów nukleinowych (DNA lub RNA oraz osłonki białkowo-lipidowej). Kwasy nukleinowe decydują o tym, że wirus może się namnażać; sedno rzeczy tkwi w tym, że wirus nie może zrobić tego sam, wyizolowany, musi mieć odpowiednie środowisko, które nazwaliśmy gospodarzem. Wirus namnaża się w zakażonej komórce, wykorzystując jej „aparaturę” do powielania kwasów nukleinowych i syntezy białka. Wirus posiada osłonkę białkową potrzebną mu do tego, aby przyczepić się do powierzchni zakażanej komórki i żeby przetrwać jakiś czas w trudnych dla niego warunkach poza komórką gospodarza. Wirus do wnętrza gospodarza może dostać się poprzez błony śluzowe jamy ustnej, górnych dróg oddechowych oraz spojówek. (…) Ryzyko zakażenia jest tym większe, im dłuższy jest czas ekspozycji oraz im więcej wirusów jest skupionych w danym miejscu, czyli jeżeli jest to pomieszczenie zamknięte. Takie, jak na przykład samoloty czy pociągi z systemami klimatyzacyjnymi, gdzie pasażer w trzecim rzędzie zakaszle, a kilka minut później wirus będzie już w organizmie pasażera w rzędzie czterdziestym. Zatem nie wystarczy w takich warunkach zachowywać zalecany dystans 1,5 m. (…) Z punktu widzenia wirusa ręka jest niestety nośnikiem idealnym, bo wciąż dotykamy nią ust czy oczu, co właśnie służy rozmnożeniu wirusa. Normalnie nie zdajemy sobie sprawy, jak często, zupełnie nieświadomie, dotykamy ręką ust lub oczu. Stąd służby mają rację, kiedy apelują do obywateli, aby się tego oduczyć i często myć ręce.

Czy mycie rąk naprawdę jest aż tak skuteczne?

Absolutnie. Nie wolno tego lekceważyć. Koronawirus jest wrażliwy na mydło, chlor oraz alkohol. Dochodzi wówczas do denaturacji jego białka, a mydło niszczy osłonkę lipidową. Są to bardzo skuteczne narzędzia, dopóki wirus nie dostanie się do wnętrza naszego organizmu! Zanim się zarazimy, mamy najbardziej skuteczne narzędzia ochrony. Dlatego należy unikać teraz nie tylko pociągów, samolotów czy statków, ale także taksówek, które są przecież pomieszczeniem małym i zamkniętym, a nie wiadomo, kto w nich siedział przed nami. Należy unikać brudnych klamek, kluczy, banknotów. Chińczycy dezynfekowali przecież banknoty. Bezwzględnie na pierwszym miejscu zagrożenia umieściłbym samoloty i lotniska. Pomieszczenia z klimatyzacją bardzo sprzyjają zarażaniu.

W telewizji, chcąc podkreślić zaraźliwość wirusa, pokazywano ciągle ludzi na ulicach, np. w Japonii, z maseczkami na twarzach. Czy te maseczki faktycznie nas chronią?

Co do maseczek panuje ogromne nieporozumienie – maseczka nie chroni nas przed koronawirusem, zwłaszcza jeżeli korzystamy z niej długo i stanie się ona pod wpływem oddychania wilgotna. Korzyść z maseczki polega na tym, że to osoba, która wyszła na zewnątrz, ogranicza możliwość zarażenia innych przez siebie oraz będzie zauważana, co jest ważnym sygnałem alarmowym dla otoczenia. Kolejna korzyść z maseczki może polegać na tym, że utrudnia nam dotykanie twarzy, zwłaszcza ust, rękami. Aby nie zarazić się koronawirusem, trzeba zrobić wszystko, aby nie dostał się on do naszej jamy ustnej, nosa czy spojówek. Ale zamiast maseczki dużo bardziej skutecznym narzędziem profilaktyki jest częste mycie rąk, dezynfekowanie klamek oraz kontrolowanie swoich odruchów.


 

Czyli, innymi słowy, restrykcyjne przestrzeganie zasad higieny może nam pomóc w tym, abyśmy się nie zarazili koronawirusem?

To, co obecnie przekazują stacje telewizyjne, radia czy gazety, dotyczące higieny osobistej, naprawdę jest ważne i zgodne z naszym stanem wiedzy. Myślę jednak, że społeczeństwo chętniej będzie się stosowało do tych zaleceń, gdy zrozumie, dlaczego one są tak ważne. Ogólnie rzecz biorąc, wirus na błonach śluzowych jeszcze niekoniecznie musi nas zarazić. Są takie wirusy, gdzie ich osłonka białkowa nie jest w stanie przyczepić się do naszego nabłonka. Przez to takie wirusy dla człowieka są zupełnie niegroźne, a dotyczy to wirusów typowo zwierzęcych. Niestety, koronawirus, pochodzący przecież także od zwierząt, zmutował się i stał się dla człowieka patogenny, a więc chorobotwórczy.

Wirusy istnieją na Ziemi chyba równie długo jak człowiek? W każdym razie od tysięcy lat?

Tak, również różne odmiany koronawirusów istnieją już miliony lat. Znane i klasyfikowane są od początku istnienia wirusologii, czyli od przełomu XIX i XX wieku, a zwłaszcza od wynalezienia w 1931 r. mikroskopu elektronowego. Co rusz identyfikuje się ich nowe typy. To, co dzisiaj potocznie nazywamy koronawirusem, dokładnie rzecz biorąc nazywa się SARS-CoV-2 i wywołuje chorobę o nazwie COVID-19. (…)

Mówiłeś, że nawet gdy się wirus już przyczepi do naszej błony śluzowej, to jeszcze niekoniecznie musi to oznaczać zakażenie.

Niekoniecznie musi być groźny; będzie dopiero niebezpieczny, gdy wniknie do naszych komórek, a więc do nabłonka, i tam się namnoży.

W jaki sposób, jak to się odbywa, że koronawirus typu SARS-CoV-2 niszczy nasz organizm?

Kiedy uda mu się wedrzeć do naszych komórek, rozpoczyna się w nich namnażać, co uszkadza komórki. Po kilku dniach człowiek już czuje, że coś jest z nim nie w porządku. Pojawiają się kaszel, kichanie i spora gorączka (38 stopni i więcej), trudności w oddychaniu, a więc tzw. objawy grypowe. Proszę jednak pamiętać o jednej rzeczy – nie żyjemy już w XIX w. i chorób nie klasyfikuje się teraz według objawów. Bo te tzw. objawy grypowe czy też koronawirusowe mogą być wywoływane dziesiątkami innych rodzajów wirusów. Więc to, że ktoś zakaszlał, nie oznacza wcale automatycznie, że zaraził się SARS-CoV-2 albo że choruje już na COVID-19. Ale, i to jest duże „ale”, koronawirus, gdy już się zdąży namnożyć w naszym nabłonku, to staje się bardzo perfidny. Wchodzi do naszego krwiobiegu, aby mógł się namnożyć w narządach wewnętrznych. A krwiobieg jest dla wirusa niczym autostrada. Tylko proszę zwrócić uwagę na jedną rzecz – gdyby egzystował tylko w narządach wewnętrznych i doprowadził do śmierci pacjenta, ginąłby i on. Zakażony nabłonek ulega jednak złuszczeniu, co właśnie umożliwia wirusowi wydostanie się na zewnątrz swego gospodarza; pacjent wyrzuca go na zewnątrz np. kichając lub kaszląc. W języku fachowym nazywa się to shedding (złuszczanie). Wirus z nabłonka zaczyna się wydostawać na zewnątrz i w tym momencie pacjent staje się bardzo zakaźny.

Czy ten shedding, to rozsiewanie pojawia się u danego osobnika wcześniej niż zewnętrzne objawy zakażenia?

Jest to kluczowe zagadnienie. Bo jeśli shedding pojawia się wcześniej, to znaczy, że dany osobnik jest nieświadomy, że jest zakażony wirusem i będzie zarażał osoby wokół siebie, nic o tym nie wiedząc. I niestety w przypadku koronawirusa tak właśnie jest. Tym różni się koronawirus od także groźnego wirusa SARS z przełomu lat 2002/2003, gdzie shedding i objawy kliniczne przypadały w tym samym czasie, a pacjent wiedział już, że choruje i podejmował odpowiednie kroki. W przypadku koronawirusa pacjent czuje się jeszcze bardzo dobrze – ale już jest wysoce zakaźny, a wirus w nim się namnaża i jest obecny w jego organizmie w dużych ilościach.

Czy to oznacza, że dany osobnik jest zakaźny od pierwszego kontaktu z koronawirusem?

Nie, nie. Koronawirus na początku jakby bawi się w chowanego w środku komórek nabłonka. Ten cykl trwa 2–3 dni. Natomiast zanim dojdzie do objawów chorobowych, może minąć 5 czy 7 dni, czasami nawet więcej. To jest właśnie nasz wielki problem z koronawirusem.

Jakie narządy koronawirus może atakować po namnożeniu? Czy faktycznie tylko płuca?

Z dotychczasowych obserwacji wynika, że płuca są głównym narządem namnażania się koronawirusa, gdzie wywołuje on stan zapalny. Koronawirus być może powoduje zapalenie mięśnia sercowego i przez to tworzy kolejne problemy chorobowe. Ale nie jest też tak, że nasz organizm temu wszystkiemu biernie się „przygląda”. W trakcie choroby nasz układ odpornościowy zaczyna wytwarzać przeciwciała, które wirusa neutralizują i eliminują z krwiobiegu. Gdy wirus przedostanie się już z krwiobiegu i atakuje nasze narządy, to jedyną szansą obrony są tzw. limfocyty cytotoksyczne. Limfocyty te mają tę fenomenalną zdolność, że odróżniają komórkę zakażoną od komórki niezakażonej. Rozpoznają te zakażone jako groźbę dla naszego organizmu i je eliminują wraz z wirusem. Problem bierze się jednak stąd, że SARS-CoV-2 jest nowym wirusem, z którym populacja światowa do tej pory nie miała kontaktu, a więc też nikt jeszcze nie ma w sobie odpowiednich przeciwciał, swoistych dla tego wirusa. Układ odpornościowy człowieka nie miał dotąd możliwości, aby rozpoznać tego koronawirusa i nie miał szansy go zlikwidować. Jeśli jednak pacjent sam przeżył, wyzdrowiał, to przeciwciała już ma, koronawirus jest dla niego niegroźny. (…)

Czy możemy ufać danym dotyczącym rozprzestrzenia się koronawirusa?

Problem statystyk polega na tym, że mamy tylko dane tych osób, które się zgłosiły i przeszły testy wirusologiczne. A jest też spora liczba osób, która miała kontakt z wirusem, ale nie zachorowała. Innymi słowy: zakaźność koronawirusa jest wysoka, ale niekoniecznie musi się ona wiązać z chorowaniem. Transmisja wirusa może się kończyć na nosicielstwie, na słabych objawach albo na ciężkich. Wiemy, że istnieją grupy zwiększonego ryzyka. Kolejny znaczący wskaźnik z epidemiologii to określenie, ile osób średnio może zarazić jeden pacjent. Wirus SARS z 2002 r. miał współczynnik zarażania 2,5, zaś koronawirus ma prawie 4. Dla porównania dodam, że najgroźniejszy z tego punktu widzenia jest wirus odry ze współczynnikiem między 10 a 12. (…)


 

Skoro wiemy, że mydło i środki do dezynfekcji zabijają wirusa, to czemu nie możemy podobnych środków zastosować do walki z wirusem wewnątrz organizmu?

Osłonka białkowo-lipidowa wirusa jest bardzo wrażliwa na mydło, alkohol czy inne środki dezynfekcji, to prawda. Ale działa to oczywiście tylko wtedy, dopóki wirus nie dostał się do naszego organizmu. Wewnątrz naszego ciała nie mamy już leków na wirusa. Proszę też nie wierzyć w różne głupie podpowiedzi czy porady, bo to może doprowadzić do tragicznych sytuacji, jak na przykład w Iranie, gdzie 27 osób wypiło metanol, ponieważ powiedziano im, że to je wyleczy z koronawirusa.

Z tego, co mówisz, wynika, że największe szanse na zwycięstwo z koronawirusem ma mocny system odpornościowy. Jak można go wzmocnić?

Jako immunolog nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, co należy zażywać, aby wzmocnić odporność przeciwwirusową. Jedno jednak jest pewne: jeżeli będziemy w dobrej kondycji fizycznej, to nasz organizm i metabolizm znacznie łatwiej poradzą sobie z wirusem. Niedospanie, długotrwały stres czy wyczerpanie znacznie obciąża nasz układ odpornościowy. Po nieprzespanej nocy, gdy mamy kontakt z wirusem, ryzyko zakażenia znacznie wzrasta. Również palacze bardziej muszą liczyć się z tym, że&nbs

Źródło: Biały Kruk

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy