UBywatele, czyli powrót palikociarzy!

Piotr Lisiewicz 21-05-2017, 21:02
Artykuł
fot. Gazeta Polska

Gdy siedem lat temu pod Pałacem Prezydenckim dochodziło do medialnych prowokacji i fizycznych napaści na osoby domagające się prawdy o Smoleńsku, za akcjami tymi stały państwowe służby, media były monolitem, a rechot z moherów zyskiwał odzew wśród młodzieży. Dziś zarówno państwo, jak i młodzież są po drugiej stronie barykady, a i monopol medialny został złamany. Musimy więc konsekwentnie użyć wszystkich naszych atutów - pisze Piotr Lisiewicz w "Gazecie Polskiej".

Powrót na Krakowskie Przedmieście demonstrowania skrajnego zbydlęcenia ma być dla reżyserów tego spektaklu powrotem do czegoś, co udało się im siedem lat temu. Wtedy był krzyż z puszek po piwie, dziś wypowiedź podstarzałego bydlaka: „Lech Kaczyński rozciapciany w błocie smoleńskim to coś fantastycznego”. Wraca także fizyczna przemoc. Po ostatniej miesięcznicy uderzony w twarz został Adam Borowski, który szybko zdołał jednak zatrzymać agresywnego napastnika.

Bo nie udało się odwołać Macierewicza
Metody są więc te same, ale inny jest układ sił. Podobnie w czasie wyborczych starć z 2015 r. obóz postkomunistycznej oligarchii stosował te same metody zohydzania obozu niepodległościowego co dekadę wcześniej. I dziwił się, że one już nie działają.
Oni mogą odpuścić wszystko, ale nie Smoleńsk – zeszłotygodniowe wydarzenia w czasie smoleńskiej miesięcznicy potwierdziły tę stawianą przeze mnie od dawna tezę. Myślę, że działania te należy widzieć jako jedną całość z medialną kampanią, mającą doprowadzić do odwołania Antoniego Macierewicza, jaką obserwowaliśmy w ciągu ostatnich tygodni. Nie udało się, mimo użycia wszystkich możliwych narzędzi, z tymi „prawicowymi” włącznie. W tej sytuacji wdrożony musiał zostać w życie plan „B”.
Dowodem na to, że tamta strona traktuje tę operację poważnie, jest uruchomienie Jerzego Owsiaka. Zbyt częste używanie jego osoby dewaluuje go jako „autorytet” dla mas Polaków. Używany jest więc zawsze wtedy, gdy sprawa jest dla tamtej strony szczególnie ważna, a broń lżejszego kalibru zawiedzie.
Tym razem syn małżeństwa milicjantów i brat ormowca został użyty niemal w roli bojownika o wolność z czasów komuny, który przypadkiem widział manifestację i dlatego napisał: „Dokładnie pamiętam, jak za czasów PRL-u podczas składania wieńców, a bardziej wiązanek kwiatów pod Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie 11 listopada, zatrzymani – ci odważni, którzy podeszli pod sam pomnik – byli przedstawiani w mediach, wtedy jedynych, jako chuligani na utrzymaniu kapitalistycznych sił. Byli wywlekani, aresztowani i każdy z nich dostał karę w trybie kolegium za wybryk, jeszcze raz to powtórzę – chuligański. Byłem, widziałem”.
Słabość tamtej strony pokazuje też fakt, że jednym z „obywateli” zostać musiał Paweł Wrabec, przez lata dziennikarz „Gazety Wyborczej”, „Polityki” i „Newsweeka”. Jak dołączył do protestujących? Opisał to na stronie tygodnika „Polityka”: „Podczas miesięcznic zajmuję się filmowaniem i siłą rzeczy staram się być blisko ważnych zdarzeń. Gdy kilkoro Obywateli RP usiadło na jezdni, zorientowałem się, że jest ich za mało i że czoło marszu z łatwością ich ominie. By do tego nie dopuścić, dołączyłem do nich”.
Napisał też: „Od siedmiu lat pod Pałacem rozwija się kłamliwy mit o smoleńskim zamachu, zaczadzając ksenofobią i nienawiścią serca i umysły Polaków”. To ostatnie to już kopiuj-wklej z propagandy Putina. Trudno wyobrazić sobie Polaka, który nazwałby polski brak zaufania do Rosji ksenofobią. Natomiast Russia Today używa tego argumentu bardzo często.

Big Brother pod Krzyżem
By zrozumieć to, co dzieje się na naszych oczach, przypomnijmy, czym był Big Brother pod Krzyżem Pamięci sprzed siedmiu lat. Jego celem było zniechęcenie zwykłych Polaków do domagania się prawdy o Smoleńsku.
Chodziło w nim o to, by skojarzyć domaganie się tej prawdy ze „sklerotycznymi świrami spod Krzyża”. Niczym w programie Big Brother wszystkie kamery prorządowych telewizji ustawiono przy grupie modlących się ludzi w publicznym miejscu, w okolicy czynnych do późna knajp.
Jednocześnie pojawiła się grupa codziennie przychodzących tam przeciwników, która zachęcała pijaną młodzież do szydzenia z nich. Jeśli nie wierzysz w to, że w sprawie Smoleńska Rosjanie prowadzą rzetelne śledztwo, to jesteś taki jak ci spod Krzyża – taki miał być medialny wydźwięk awantury. A jacy oni są? Starzy, sklerotyczni, tępawi, ponurzy, zdewociali, słabi, niepełnosprawni. A jednocześnie niebywale agresywni, sfanatyzowani i usiłujący terroryzować resztę obywateli.
Kamery tego Big Brothera największe prorządowe telewizje mogły ustawić gdziekolwiek, a ustawiły akurat pod Krzyżem Pamięci. Gdyby ich tam nie było, nikt nie zwracałby specjalnej uwagi na kilkadziesiąt modlących się tam osób. Czasem ktoś z przechodniów zapaliłby znicz, postałby chwilę w zadumie.
Tymczasem telewizyjne migawki tysiące razy pokazywały milionom Polaków: ci, którzy są młodzi, pełni życia, robią sobie jaja z takich jak ci starzy. Filmiki w Internecie to był już Big Brother Ekstra, tylko dla dorosłych: mogliśmy zobaczyć, jak popychają ich, plują na nich, oddają mocz na ich znicze. Może to nieładnie, ale tamci aż się o to proszą przez swoją agresję – brzmiał przekaz.
Wnioski dla widza: nie gadaj o Smoleńsku, bo jak będziesz bredził o zamachu, będziesz taki jak ci, na których plują i oddają mocz. Na pewno tego chcesz?

Hadacz, Niemiec, Jowita Kacik
Maski liderów tego spektaklu spadały powoli. Jeden z modlących się, Andrzej Hadacz, idealnie spełniał zapotrzebowanie mediów, które pragnęły pokazać „oszołoma” spod Krzyża. Okrzyki: „Nienawidzę ich” oraz deklaracje, że Tusk i Komorowski powinni dostać kulkę w łeb, stały się medialnymi hitami.
Niektóre stacje telewizyjne, jak choćby Polsat, emitowały w głównych programach informacyjnych materiały poświęcone tylko Hadaczowi. Wylansowały też umieszczony na YouTube teledysk: „Gdzie jest krzyż?”, pokazujący obrońców Krzyża jako zbiorowisko sfanatyzowanych świrów. Z Hadaczem w głównej roli.
A później odmieniony Hadacz pojawił się na Paradzie Równości razem z Ryszardem Kaliszem i Robertem Biedroniem. Wreszcie okazało się, że prowokator zarejestrowany był jako TW „Matka”.
A lider wrogów Krzyża, który tak sprawnie i przy bierności policji podpuszczał przeciwko „moherom” młodzież? W czasie ataków na obrońców Krzyża człowiekiem, który przewodził osobom szydzącym z nich, był Zbigniew S., ps. Niemiec, oskarżony w sprawie szantażowania senatora Krzysztofa Piesiewicza. Przyjeżdżał on pod Krzyż na wiele godzin, potrafił przebywać tam do rana. Tłumaczył, że młodzi ludzie nie będą głosować na Jarosława Kaczyńskiego, bo nie pozwoli pić piwa, zabierze Internet i zabroni dziewczynom tańczyć.
O Zbigniewie S. głośno było kilkanaście lat wcześniej. W 1997 r. dziennikarze „Rzeczpospolitej” i Polsatu ujawnili, że Zbigniew S. został skazany na 9 lat więzienia za gwałt i napad z bronią w ręku. Jaki interes mógł mieć człowiek z kryminalną przeszłością w pokazywaniu swojej twarzy do kamer?
Później ukazało się też zdjęcie kobiety, która najbardziej histerycznie protestowała pod Krzyżem w towarzystwie suflerki Bronisława Komorowskiego Jowity Kacik. Na Politechnice Wrocławskiej uczyła ona, jak manipulować wizerunkiem przeciwnika, by go zdyskredytować. Przedmiot, który wykładała, to „Manipulacja wizerunkiem i decyzją przeciwnika”.

Rosyjska narracja
Wywracanie zniczy, kradzież kwiatów i zdjęć zamordowanych też nie były oryginalnym pomysłem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Identycznie zachowała się rosyjska milicja po zamordowaniu dziennikarki Anastazji Baburowej i adwokata Stanisława Markiełowa. „Tu jest normalna moskiewska ulica, a nie cmentarz!” – czczący ich pamięć słyszeli od rosyjskiej milicji to samo, co polscy obrońcy Krzyża Pamięci na Krakowskim Przedmieściu.
Kto rozumie media, ten wie, że to mogło przejść tylko w warunkach medialnego monopolu. Nietrudno wyobrazić sobie, że narracja w mediach, gdyby kto inny nimi rządził, mogła być o 180 stopni inna. Do najważniejszych programów zapraszano by prawników, politologów, historyków czy specjalistów od polityki międzynarodowej, którzy objaśnialiby, czym jest rosyjska władza. Jak prokuratorzy i sędziowie wykonują rozkazy Putina.
Pokazywaliby kolejne działania Rosjan, tłumacząc, że śledztwo w sprawie Smoleńska jest fikcją. Ukazałby się też w którejś telewizji serial dokumentalny, pokazujący historie na przykład setki osób niewygodnych dla Putina, które zostały przez niego zlikwidowane. Każda opowieść pokazana możliwie szczegółowo – czym naraziły się Putinowi, jak niszczono ich wizerunek, jak mordowano, a potem robiono fikcyjne śledztwo i tuszowano zbrodnię.

CZYTAJ WIĘCEJ W "GAZECIE POLSKIEJ"

 

Źródło: Gazeta Polska

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy