Rewolucja Jarosława Kaczyńskiego, czyli o tym, dlaczego warto chwytać byka za rogi!

Piotr Lisiewicz 25-11-2017, 19:43
Artykuł

Media zwalczające Jarosława Kaczyńskiego popełniły duży błąd. Przekonały część Polaków, że jest on wszechwładny, a reszta polityków obozu władzy to marionetki. Nie przewidziały, że ludzie wyciągną z tego wnioski przeciwne o 180 stopni do ich intencji: zrozumieją, że to wszechwładnemu Kaczyńskiemu zawdzięczają 500 plus czy brak imigrantów w Polsce. Tak oto niczym w technikach judo furiackie ataki opozycji przyczyniły się do poprawy notowań prezesa PiS - pisze Piotr Lisiewicz w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska".

Twierdzę, że stało się tak nie tylko w tym przypadku. Nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego to jedyny powszechnie znany punkt programu opozycji. Były czasy, gdy jej rozbudzanie pozwalało establishmentowi wygrywać. Dziś jest dokładnie odwrotnie. „Totalna opozycja” postanowiła zostać zbiorowym Januszem Palikotem sprzed kilku lat, pamiętając, jak bardzo wkurzał on braci Kaczyńskich. Dlatego jej poparcie… zaczęło zbliżać się do tego, jakie miewał wówczas Palikot.


W ostatnich tygodniach pojawiły się pogłoski o tym, że Jarosław Kaczyński może zostać premierem. Wielu uważa taką ewentualną zmianę za ryzykowną, bo premier Beata Szydło cieszy się dużą popularnością, sondażowe wyniki PiS są na rekordowym poziomie i powtarzana jest piłkarska mądrość o niewymienianiu zwycięskiego składu. Kaczyński cieszy się już wprawdzie zbliżonym do Szydło zaufaniem w sondażach, ale ma znacznie większy elektorat negatywny.


Z drugiej strony mówi się też o możliwości objęcia przez Beatę Szydło stanowiska międzynarodowego, a wówczas scenariusz ten byłby bardzo prawdopodobny. Można by powiedzieć, że byłoby to ukoronowanie kampanii opozycji: to jej aktywność przyczyniłaby się bo objęcia teki premiera przez najbardziej znienawidzonego przez nią polityka. Jednocześnie niezwykle kompetentnego w rozbijaniu układów, których jest ona reprezentantem.

Jak „antykaczyzm” zdegradował opozycję


Wystarczyło posłuchać wypowiedzi uczestników manifestacji KOD, by przekonać się, że były to seanse nienawiści wobec Jarosława Kaczyńskiego. Gdy manifestantom zadawano pytania bardziej szczegółowe, na przykład w jaki sposób PiS łamie demokrację czy odbiera im wolność, o odpowiedź było trudniej.


Skoro tylko „antykaczyzm” porywał ich uczestników, to naturalną koleją rzeczy powstało następne ugrupowanie, jeszcze bardziej „antykaczystowskie”. Na manifestacjach KOD były hasła porównujące PiS do nazistów, a Kaczyńskiego do Kim Dzong Una. Absurdalnie, takie manifestacje można sobie od biedy wyobrazić w innych krajach. Czy da się ostrzej? Obywatele RP dowiedli, że tak – można pluć na Kaczyńskiego, gdy czci on pamięć osób mu najbliższych, na Wawelu albo w czasie miesięcznicy. Ale jesteśmy fajni, jeszcze ostrzejsi, nikogo się nie boimy – cieszyli się protestujący. Uliczne nakręcanie nienawiści do Kaczyńskiego po tamtej stronie nakręcało liderów politycznych w Sejmie. Schetyna musiał wykazać, że jest jego większym wrogiem niż Petru, i odwrotnie. Kto będzie mniej radykalny, straci na rzecz rywala.


W efekcie licytowano się, kto mocniej poskarży się w UE. Kto wezwie do ostrzejszej awantury na ulicy. Kto będzie bardziej nieprzemakalny na argument, że blokowanie mównicy to łamanie prawa. Efektem tego było też określenie się przez najsilniejszą partię opozycyjną mianem „totalnej opozycji”. Być może przydatne w rywalizacji na radykalizm z Nowoczesną, ale kontrskuteczne w walce z PiS.


Atakujący nie potrafili zrozumieć, że degradują samych siebie, odrywają się od reszty społeczeństwa. Że dla większości Polaków urządzanie seansów nienawiści wobec kogoś, kto modli się na grobie najbliższych, jest niedopuszczalne. Dla jednych dlatego, że są ludźmi wrażliwymi. Dla innych dlatego, że mają negatywne zdanie o politykach w ogóle, ale o takich, którzy przeginają, gdy chodzi o agresję, mają zdanie jeszcze gorsze.

Romantyczny bunt w obronie ubeków i „trepów”


Spostrzeżenie Katarzyny Gójskiej, że w Polsce w zasadzie nie ma opozycji, wydaje się trafne. Ponieważ uwalnianie Polski od postkomunistycznej oligarchii ogłaszane jest zbrodnią przeciwko demokracji i praworządności, to na prozaiczną krytykę błędów popełnianych przez PiS w różnych dziedzinach nie starcza już zwyczajnie czasu. Zresztą czy nie byłoby ono nietaktem, skoro ogłosiliśmy, że ginie demokracja?


Za co krytykowany był minister Błaszczak? Za zbyt małą skuteczność w walce z przestępczością? Gdzie tam! Za deubekizację. A Macierewicz? Za to, że Polska jest mniej bezpieczna? Akurat mając wojska amerykańskie w Polsce, jesteśmy bardziej bezpieczni. Oczywiście usiłowano tłumaczyć, że armia słabnie, obrona terytorialna to marnotrawienie pieniędzy. Ale na końcu i tak okazywało się, że chodzi o usuwanie z armii starych komunistycznych „trepów”, których „profesjonalizm” zna każdy, kto odbywał zasadniczą służbę wojskową w końcówce PRL czy początkach III RP. A Ziobro? Może kierowana przez niego prokuratura wypuszczała na wolność przestępców? Albo odwrotnie, aresztowała kogoś niesłusznie? Nawet w przypadku przyjaciół establishmentu aresztowanych w związku z aferą reprywatyzacyjną raczej nie padają takie argumenty. Znowu poszło o usuwanie postkomunistycznej skamieliny. I nawet wśród palących świeczki pod sądami bardzo częste były wpisy: „Nie lubię sądów, ale…”.


Uliczni romantyczni buntownicy mieli więc bronić ubeków, „trepów” z MON-u oraz sądów pełnych ludzkiej krzywdy. Tamtej stronie nie udało się sformułować żadnego celu, który mógłby być piękny czy porywający. Dotyczyło to nawet Partii Razem, w chocholim tańcu lawirującej pomiędzy manifestowaniem wspólnie z obrońcami systemu a jego krytyką. Co najbardziej nagłośniło Partię Razem? Udział w manifestacjach przeciwko zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego. Nie obrona najuboższych, dyskryminowanych na rynku pracy kobiet, nawet nie prawa gejów. Tylko aborcja, która – jak przyznaje większość zwolenników jej dopuszczalności – jest złem. A dywagacje na temat tego, które zło jest gorsze, nie nadają się na sztandar, za którym pójdą tłumy buntowników.


Właściwie jedynym sprzeciwem, aspirującym do stworzenia pozorów buntu mogącego porwać ideowców, są protesty w Puszczy Białowieskiej. Stąd nadawanie temu tematowi nieproporcjonalnie dużego znaczenia.

CAŁOŚĆ ZNAJDZIESZ W TYGODNIKU "GAZETA POLSKA"

 

Źródło: Gazeta Polska

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy