Podarunek dla Św. Mikołaja PRZECZYTAJ

Tomasz Sakiewicz 06-12-2016, 21:17
Artykuł
Igor Smirnow/Gazeta Polska

 

Dzwonek wyrwał mnie z błogiego zadowolenia. Przeglądałem właśnie aneks do umowy o pracę. Szef wywiązał się z rządowego zalecenia podniesienia wszystkim pracownikom o 100 proc. pensji. W myślach lokowałem już pieniądze w niezwykle korzystnych obligacjach skarbu państwa. Oczywiście zawsze mogłem zainwestować oszczędności na giełdzie, która przeżywa nieustanną hossę od momentu objęcia władzy przez premiera MacDonaldsa. Już sama perspektywa pomnożenia zysków, gwarantowała je wszystkim inwestorom ustawa o cudownym rozmnożeniu pieniędzy, powodowała u mnie rozanielenie. A to nie koniec. Minister finansów dzięki niezwykle sprawnemu manewrowi ekonomicznemu zapewnił zerową inflację i stały wzrost wydatków na pensje. Kolejna podwyżka szykowała się już na Wielkanoc. Tymczasem miałem wspaniałe Boże Narodzenie, cudowny nastrój i ...dzwonek do drzwi.

Niechętnie zostawiłem rodzinę w salonie. Odpakowywaliśmy paczki, którymi obsypała nas szkoła i zakłady pracy. Poszedłem do sieni i chwyciłem za klamkę drzwi wejściowych. Właściwie to od czasu, gdy Grzegorz Sprężyna została szefem MSWiA, nikt już drzwi nie zamyka. Nie ma po co, przestępcy sami zgłaszają się na policję przepraszając za swoje niegodziwości. Tym razem drzwi zatrzasnął wiatr. Minister ekologii dzięki swoim doskonałym kontaktom na Wschodzie załatwił na wigilię powiew mroźnego wichru, który przyniósł lekką zadymkę śnieżną – nie za dużą nie za małą, taką jak trzeba.

Widok za drzwiami zupełnie nie pasował do radosnego nastroju świąt. Stał przede mną dziwny gość. Żebrak jakiś, ale przecież u nas nie ma żebraków...

Czerwony, podarty i wybłocony kubrak świadczył, że przybysz musiał w ostatnich godzinach przejść istny horror. Potwierdzały to liczne zadrapania i siniaki na twarzy. Brudna, poszarpana broda czyniła tę postać jeszcze bardziej odrażającą. Taszczył ze sobą potężny i równie podarty jak jego ubranie wór.

Wpuści mnie pan – usłyszałem cichy, proszący jęk.

 

 

Ten człowiek potrzebował natychmiast pomocy. Już miałem dzwonić na pogotowie, które od czasu przejęcia Ministerstwa Zdrowia przez Ewę Łupież, przyjeżdżało w oka mgnieniu, gdy naszła mnie oczywista refleksja - a może to wszystko jakaś gra. U nas takich ludzi ludzi już nie ma, a skoro nie ma, to gość albo jest podstawionym aktorem, albo mi się przywidział. Postanowiłem pociągnąć nieziemską zjawę za język.
 
Kim pan jest? .
 
Rozdaję prezenty odpowiedział- trochę pewniej.
 
A to pewnie pan jest urzędnikiem państwowym, oni wszyscy rozdają teraz prezenty – olśniło mnie.

Ja urzędnikiem, chyba nie...- znowu stracił pewność siebie.

 
Ustalenie tożsamości nie będzie widać proste, ale to kim naprawdę jest, to jego sprawa. Żyjemy w takiej tolerancji, że każdy może być kim chce. Nie mniej trzeba było dowiedzieć się kto go tak urządził. Nawet jeżeli był to aktor z jakiejś dwudziestej ósmej wersji „Big brothera”, do którego wciągnięto mnie bez pytania o zgodę, powinienem zachować się jak na obywatela przystało. Najlepiej wykazać w takiej sytuacji troskę. Kto wie może mnie właśnie filmują?

Co się panu stało?

 

 

Gość zamiast odpowiedzieć zaczął się trząść a potem wybuchnął szlochem. Sięgnął do wora i wyciągnął z niego potłuczony mikroskop.

 

Dziecko pana sąsiadki... Chciałem mu go dać, a ono mnie nim przez łeb – mówił wzburzony.

 

 

Musiał przyjechać z zagranicy. Nie wiedział, że zarządzeniem minister edukacji Aleksandry Korytarz każdy uczeń ma w domu darmowy mikroskop elektronowy. Jak syn sąsiadki zobaczył, że ktoś mu wciska taki zwykły, to pewnie dzieciak dostał szału.
 
Gość jeszcze raz sięgnął do wora i wyciągnął z niego pudło po telewizorze LCD.

 

Drugi pana sąsiad rzucił we mnie tym ... krzycząc, że nie potrzebuje śmieci. To był dobry telewizor...

 

 

Gość chyba naprawdę jest nie z tego świata. To był model o zwykłej rodzielczości, a każda rodzina dostała od Ministerstwa Łączności LCD cyfrowy z podwyższoną jakością. Takie jak ten to trafiają teraz do muzeum.
 
Gość wyciągał różne sprzęty i opisywał swoje paskudne przygody w kolejnych domach. Gdy skończył znowu był bliski płaczu.
 
Zorientowałem się, że od pewnego czasu rozmowie przypatrywała się cała moja rodzina. Gość też ich zauważył i ucieszył się, że ktoś spokojnie go słucha. Siegnął jeszcze raz do wora i wyciągnał telefon komórkowy. Rok temu taki dostałem od listonosza. Najgrzeczniej jak się da podziękowałem mu za prezent i wytłumaczyłem, że mam już telefon. Poczuł się wyraźnie rozczarowany.

No tak . Już czas na mnie - powiedział zarzucając wór na plecy.

 

 

Zza drzwi wybiegła moja córka.

 
A może dla mnie ma pan jakiś prezent? -zapytała.
 
No nie wiem, chyba ci się nie spodoba.

Ależ dlaczego ja lubię wszystkie prezenty – odpowiedziała udając zainteresowanie jego podarkami

 

 

Wyciągał niepewnie z wora ubłoconą lalkę. Musiała trafić do tej samej kałuży, do której wepchnięto gościa. Córki to jednak nie zrażało.

Jaka śliczna...nie mam takiej! - ona naprawdę świetnie udawała.

 

 

Gość pożegnał się z nami bardzo serdecznie i odszedł pełen szczęścia na twarzy.

 
Co z nią zrobisz? - zapytałem córkę

 

Będę musiała znaleźć trochę miejsca w domu dla lalek. To łatwe, pozostałe lalki same chodzą i siadają. Pewnie od razu zrobią miejsce nowemu brudaskowi. Dobrze, że ta nie ma mikroprocesora, bo by się załamała.

Co zrobić jak prezent to prezent – pomyślałem patrząc na uchylone drzwi za którymi zniknął dziwny gość.

Tekst opublikowany na łamach salon24.pl w 24.12.07

Źródło: salon24

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy