Pielasa: Zabójstwo Bondarenki dolało oliwy do ognia protestów na Białorusi

9 listopada 2020 r., Marsz Mądrości w Mińsku
PAP

Gościem redaktora Marcina Bąka w programie "Wolne Głosy" na antenie TV Republika był dziś Siarhiej Pielasa, białoruski dziennikarz. Rozmowa dotyczyła skali protestów na Białorusi przeciwko polityce prezydenta Alaksandra Łukaszenki.

 – Protesty może i nie nasillają się, ale doszło do tragedii na Białorusi. Kilka dni temu, według mnie można już powiedzieć, że został zamordowany, Roman Bondarenko, białoruski malarz, artysta, który dawniej był żołnierzem Jednostki Specjalnej Wojsk Wewnętrznych, czyli formacji, która dziś wyłapuje, bije, zatrzymuje protestujących - podkreślił Pielasa. 

– Bondarenko wyszedł na podwórko swojego domu w Mińsku, aby zobaczyć, co tam się dzieje. Zobaczył nieznanych sprawców w kominiarkach, którzy przyjechali, aby zlikwidować jego instalację z biało-czerwono-białych wstążek. Zaatakowano go i zatrzymano, zawieziono do komisariatu milicji, po czym on wylądował w szpitalu i tam zmarł - wspomina dziennikarz. 

– Reżim Łukaszenki wymyśla jakieś niestworzone koncepcje na ten temat, ale faktem jest, że z milicji przewieziono człowieka do szpitala i on tam po prostu zmarł. Białorusini są oburzeni tym, że reżim ponownie zabił jednego z protestujących i to dość znaną osobę - wskazał rozmówca red. Marcina Bąka. 

– Roman Bondarenko został pewnego rodzaju ikoną, symbolem. Stworzono jego memoriał, który w niedzielę został brutalnie zniszczony. Ponad 1000 osób zostało zatrzymanych, w okolicach tego memoriału ukryło się kilkaset osób. Przez wieczór i noc trwało oblężenie. Służby specjalne i milicja dzwonili, wydzwaniali po klatkach. Oblężenie skończyło się dopiero rano. Tym zabójstwem Białorusini się oburzyli, jak gdyby dolało oliwy do ognia protestów - podkreślił Siarhiej Pielasa.

– Skala demonstracji być może nie jest już tak ogromna, jednak Białorusinów wciąż nie opuszcza determinacja - ocenił. 

 

Źródło: TV Republika

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy