Na ten film, wylano morze pomyj... „Nieplanowane” postrachem aborterów

Artykuł

Nader ciepło przyjęty przez widzów film z miejsca znalazł się pod huraganowym ostrzałem ze strony kręgów lewicowo-liberalnych. Propagatorzy nieograniczonej aborcji wytoczyli przeciw niemu najcięższą artylerię propagandową. Dlaczego? Bo nie na żarty się przestraszyli – trudno znaleźć drugi taki film, który równie rzeczowo odsłaniałby całą prawdę o aborcji. Tego zaś aborterzy nie chcą – ponieważ prawda wyzwala. I niejednego widza może wyzwolić z proaborcyjnej mentalności - wskazuje tłumacz filmu, Jerzy Wolak.

 

Mało który z filmów wchodzących na ekrany od początku obecnego stulecia padł ofiarą tak zmasowanego ataku, jak goszczący w naszych kinach od listopada obraz Chucka Konzelmana i Cary’ego Solomona „Nieplanowane”. Portal IndieWire zaliczył go do grona jedenastu najniebezpieczniejszych filmów XXI wieku. I trudno się temu dziwić, skoro wywraca on na nice utrwalony w powszechnej świadomości obraz aborcji jako nieszkodliwego, niemalże kosmetycznego zabiegu, pokazując mechanizmy działania przemysłu aborcyjnego – w dodatku z perspektywy dyrektorki jednej z fabryk śmierci należącej do Planned Parenthood, czyli osoby, która wie, co mówi. Środowiska promujące aborcję i formujące aborcyjną mentalność natychmiast zmobilizowały aparat propagandowy celem jak najskuteczniejszej dyskredytacji rzeczonego dzieła.

Na „Nieplanowane” wylano morze pomyj, które – jak to pomyje – są mieszaniną: kłamstwa, półprawdy i manipulacji. Na bazie ledwo maskowanej (bądź niemaskowanej wcale) złej woli.

To nie jest film wyłącznie dla dorosłych

Na wstępie zarzucono dystrybutorowi, iż kieruje film do piętnastolatków (licząc na zysk z wycieczek szkolnych), podczas gdy w USA jest on rzekomo dostępny wyłącznie dla pełnoletnich. To nieprawda. Motion Picture Association of America zaszeregowało „Nieplanowane” do kategorii R, czyli Restricted, która wcale nie oznacza filmu przeznaczonego wyłącznie dla dorosłych, lecz tylko, że osobom poniżej siedemnastego roku życia w kinie musi towarzyszyć rodzic bądź inny dorosły opiekun, gdyż dany film zawiera treści przeznaczone dla dorosłych, przeto nakłania się rodziców do zapoznania się z dziełem zanim pozwolą go oglądać dzieciom.

Twórcy filmu proponowali niższą cezurę wiekową, mianowicie PG-13, czyli ostrzeżenie dla rodziców, że niektóre treści mogą być nieodpowiednie dla dzieci poniżej trzynastego roku życia, i narzucenie ich dziełu kategorii R odebrali jako szykanę – próbę ograniczenia dystrybucji filmu.

Warto przy tym zauważyć, że wiele filmów opatrzonych kategorią R – nieporównanie przy tym brutalniejszych i na inne sposoby gorszących – wyświetla się w Polsce jako dopuszczalne od piętnastego roku życia (na przykład „Joker”, „Terminator” czy „Zabawa w pochowanego”), a nikt, zwłaszcza w kręgach lewicowo-liberalnych, na to się nie oburza – przeciwnie: ci sami redaktorzy, którzy pod niebiosa wychwalają twórców najohydniejszych i w okrucieństwie swym najbardziej perwersyjnych obrazów ociekających krwią i mózgiem, tu dopatrują się „przesytu drastycznych scen”.

To kłamstwo. W „Nieplanowane” jest tylko jedna scena, którą dałoby się określić takim mianem – scena rozrywania na kawałki dziecka w łonie matki za pomocą ssącej rury. I jeżeli może ona zaszokować współczesnego nastolatka, który z lubością zagryza popcornem sceny ćwiartowania ludzi łańcuchową piłą i nawiercania ich głów wiertarką udarową, to wyłącznie siłą zawartej w niej prawdy. A tego się twórcy filmu i dystrybutorzy nie boją. Ten film ma być wszak swoistą szczepionką głęboko zapadającą w świadomość i podświadomość – aby już nikt nie zgotował swemu dziecku takiego losu, jaki ujrzał na ekranie.

Dla dopełnienia miary absurdu ze strony lewicowych krytyków filmu „Nieplanowane” przypomnijmy, że te same środowiska, które oburzają się na zbyt niski przedział wiekowy dla tego filmu (15+), postulują wprowadzenie legalnej aborcji od piętnastego roku życia bez zgody rodziców.

 

Konspekt opracowany przez ekspertów nie zawiera niebezpiecznych treści

I jak się tu nie dopatrywać złej woli? Podobnie zresztą jak w zarzutach stawianych konspektowi zajęć szkolnych na podstawie treści filmu przygotowanemu przez dystrybutora, czyli – zdaniem krytykujących dzieło – „osobę niekompetentną, jeśli chodzi o opracowywanie treści nauczania”, co więcej, „bez śladu choćby konsultacji ze specjalistami od edukacji”.

To z kolei popis niechlujstwa wynikającego w równej mierze z ignorancji i arogancji. Piszące powyższe słowa publicystki portalu oko.press nie zadały sobie trudu, by sprawdzić, że Rafael Film zlecił opracowanie konspektu lekcji z filmem osobom jak najbardziej odpowiednim do tego zadania.

Są nimi Teresa Król (współtwórczyni programu wychowania do życia w rodzinie, zastępca redaktora naczelnego miesięcznika „Wychowawca”, metodyk, autorka, współautorka i redaktorka serii podręczników „Wędrując ku dorosłości”, współpracownica ministra edukacji narodowej Mirosława Handkego) oraz Wojciech Jaroń (absolwent teologii rodziny na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, współpracownik Wydziału Duszpasterstwa Rodzin Archidiecezji Krakowskiej jako doradca życia rodzinnego, autor wielu książek na ten temat).

Rafael Film nie kryje, iż jego misją jest promowanie treści ewangelicznych i chrześcijański model edukacji. Przygotowywanie materiałów do dyskusji dla uczniów oraz nauczycieli i katechetów stanowi dlań działanie standardowe w przypadku wszystkich dystrybuowanych filmów. Przy tym nikt nikomu nie narzuca ani w żaden sposób nikogo nie nakłania do korzystania z nich. Materiały te są po prostu dostępne na stronie internetowej dystrybutora do pobrania przez każdego zainteresowanego. Zgodnie z należycie rozumianym prawem wyboru.

Na kanwie tegoż konspektu napastujący film i jego dystrybutora dopuszczają się jednak grubszej manipulacji, insynuując mianowicie nawoływanie do użycia przemocy. Konspekt zamyka bowiem następująca kwestia do rozważenia: „W filmie pojawia się informacja o tym, że w jednym z kościołów został zamordowany lekarz dokonujący aborcji. Nauczyciel zadaje pytanie do przemyślenia po skończonej lekcji: czy zamach może być skuteczną formą niszczenia zła?”.

Zaprawdę trzeba ogromnej dozy złej woli (albo totalnego braku elementarnej wiedzy), aby sądzić, że chrześcijanin może na tak postawione pytanie odpowiedzieć twierdząco. „Zło dobrem zwyciężaj!” – uczy i napomina św. Paweł (Rz 12,21).

 

Planned Parenthood to przede wszystkim dostawca aborcji

W bezpardonowym ataku na „Nieplanowane” sięgnięto jednak nawet do mitologii. Apologeci aborcji snują bowiem mityczną opowieść o Planned Parenthood jako o dobroczynnej organizacji, która niesie światu postęp i niestrudzenie działa na rzecz pożytku publicznego.

Podkreślają, że aborcje stanowią zaledwie 3,4 procenta świadczeń realizowanych przez Planned Parenthood. Nie wyszczególniają jednak, że owe 3,4 procenta to w samym roku 2017–2018 z górą 332 tysiące zabiegów aborcyjnych rocznie. Z górą 332 tysiące unicestwionych istnień ludzkich w ciągu dwunastu miesięcy. To tak, jakby każdego roku znikało z powierzchni ziemi miasto wielkości Lublina, Smoleńska czy Saint Louis. A od roku 1973 – kiedy w Stanach Zjednoczonych zalegalizowano aborcję – to już dobre kilkanaście milionów ludzkich istnień. Wskutek działań Planned Parenthood – zdaniem środowisk proaborcyjnych tak marginesowych, że w ogóle nie warto sobie tym głowy zawracać – w ciągu niespełna półwiecza unicestwiono populację sporego amerykańskiego stanu (coś pomiędzy Ohio, Illinois a Pensylwanią) bądź wcale niemałego kraju (jak choćby Rwanda, Gwinea, Zimbabwe czy Somalia). To już ludobójstwo, czy jeszcze brakuje?

Wszelkie wątpliwości co do misji Planned Parenthood rozwiewa wypowiedź Leany Wen. W styczniu 2019 roku ówczesna szefowa organizacji ogłosiła światu za pośrednictwem Twittera, iż „przede wszystkim naszą zasadniczą misją jest zapewnienie, ochrona i rozszerzanie dostępu do aborcji oraz troska o zdrowie reprodukcyjne. Nigdy się z tej walki nie wycofamy – to fundamentalne prawo człowieka…”.

I jak się mają do tego zapewnienia, że organizacja nad aborcję przedkłada adopcję – skoro ta ostatnia figuruje w jej rocznych raportach w kategorii „Inne usługi”, stanowiącej 1,1 procenta całej działalności? A z prostego wyliczenia wynika, że na każde skierowanie do adopcji wydane przez Planned Parenthood (których liczba notabene z roku na rok maleje) przypada 117 aborcji.

 

Inne grzechy Planned Parenthood

Organizacje aborcyjne podkreślają, że celem ich działań jest przede wszystkim edukacja seksualna. Jak najbardziej – opowiada na łamach „Washington Examiner” Monica Cline, była seksedukatorka z ramienia Planned Parenthood – chodzi przecież o promowanie rozwiązłości, by od najmłodszych lat formować przyszłe klientki klinik aborcyjnych.

Środowiska proaborcyjne nie od dziś charakteryzuje też żywa aktywność polityczna ukierunkowana na radykalne przemiany społeczne. Warto przytoczyć słowa dyrektor amerykańskiej organizacji Family Planning 2020, wypowiedziane w listopadzie 2019 roku podczas międzynarodowej konferencji na temat ludności i rozwoju w Nairobi, w których zapowiada ona „użycie edukacji seksualnej jako broni, by zmienić rzeczywistość”.

Planned Parenthood wpisuje się w działalność na tym polu za pomocą swego politycznego ramienia: Planned Parenthood Action Fund, którego misją jest – jak czytamy w jego internetowej autoprezentacji – „podczas wyborów promowanie na stanowiska polityczne zwolenników praw reprodukcyjnych”.

Wprost wyznała to w rozmowie z „New York Timesem” wieloletnia prezes Planned Parenthood, Cecile Richards: „Dążymy do tego, by stać się największą z wpływowych organizacji politycznych”. Politycznych – nie zdrowotnych. A dążą do tego najwyraźniej wszelkimi sposobami, skoro ostatnio słychać oskarżenia pod adresem International Planned Parenthood o korzystanie z prostytucji i oferowanie „seksualnych prezentów” w postaci młodych wolontariuszek celem przekupywania ważnych osób w Afryce – jak donosi „Daily Mail Online”.

A handel ludzkimi organami? Z dostępnych powszechnie na kanale YouTube nagrań dokonanych ukrytą kamerą przez dziennikarzy śledczych z Center for Medical Progress podających się za klientów zainteresowanych zakupem szczątków, a nawet kompletnych ciał nienarodzonych dzieci wynika, że Planned Parenthood handluje organami zamordowanych w swych ośrodkach.

Nawet niedrogo: od 30 do 100 dolarów za sztukę. Największym popytem cieszą się wątroby, ale jest też ogromna rzesza zainteresowanych sercami i płucami. I to nietkniętymi. Ale są na to metody – zapewnia podczas lunchu odpowiedzialna za ów sektor działania Deborah Nucatola, ze swadą pomiędzy kęsem sałatki a łykiem wina referując, w jaki sposób wydobywa się za pomocą kleszczy pożądany organ.

Planned Parenthood pozwała sprawcę tej dziennikarskiej prowokacji, nie oskarżając go jednak o oszczerstwo ani o pomówienie, lecz o nagrywanie bez zgody i oszustwo (założenie fikcyjnej firmy-przykrywki). Co wielce znamienne, podczas rozprawy sędzia poinstruował ławników, że fakt, czy dochodziło do sprzedaży organów, nie należy do sprawy.

Przy okazji tego procesu wychodzą na jaw kolejne dowody na traktowanie ciał dzieci mordowanych w fabrykach śmierci.

Odrażający charakter całej sprawy skłonił niejednego z dotychczasowych potężnych sponsorów Planned Parenthood do wycofania wsparcia finansowego – między innymi American Express, Coca-Cola, Ford i Xerox zażądały skreślenia z listy darczyńców aborcyjnego giganta.

 

Abby Johnson nie jest oszustką

Wyznawcy światopoglądu aborcyjnego szczególnie zaciekle atakują Abby Johnson, której losy ukazuje film „Nieplanowane”. Przypomnijmy: Abby Johnson – dyrektor kliniki aborcyjnej w teksańskim mieście Bryan została pewnego dnia poproszona o udział w procedurze aborcyjnej (co dotychczas nigdy się nie zdarzyło), podczas której ujrzała na ekranie ultrasonografu dramatyczne, acz z góry skazane na klęskę zmaganie o życie trzynastotygodniowego dziecka w matczynym łonie, z którego bezlitośnie wysysała go pompa próżniowa. Zdarzenie to wstrząsnęło nią do tego stopnia, że postanowiła porzucić pracę w Planned Parenthood, by już nigdy nie przyłożyć ręki do zbrodniczego procederu.

Środowiska przeciwne życiu negują prawdziwość jej świadectwa, twierdząc, iż w dniu, który podaje Abby, w jej klinice nie dokonano aborcji na trzynastotygodniowym płodzie, co ma wynikać z dokumentu uzyskanego przez magazyn „Texas Monthly” od Planned Parenthood. Problem w tym, że ów „dokument” – niechlujnie spreparowany wydruk – nie ma żadnej wartości. Jedynym wiarygodnym źródłem w tej materii są oficjalne statystyki Departamentu Zdrowia stanu Teksas, ta zaś instytucja ze względów prawnych w żadnym wypadku i pod żadnym pozorem nie udostępniłaby mediom danych dotyczących aborcji dokonanych w którejkolwiek klinice (zgodnie z kodeksem zdrowia i bezpieczeństwa stanu Teksas).

Zresztą nawet wzór formularza był niewłaściwy. Departament Zdrowia wymaga bowiem specjalnego wzoru raportu „poronień indukowanych” – któż może to wiedzieć lepiej niż osoba kierująca ośrodkiem aborcyjnym?

A jednak przeciwnicy Abby Johnson usiłują podważyć każdy szczegół jej opowieści. „Punktują” rzekome nieścisłości w filmie – jak choćby to, że nie udała się ona do antyaborcyjnej organizacji Coalition for Life natychmiast po traumatycznym doświadczeniu, lecz dopiero po tygodniu, a w międzyczasie udzieliła entuzjastycznie proaborcyjnego wywiadu lokalnej telewizji.

Po pierwsze, to film fabularny, w którym – siłą rzeczy – nie da się uniknąć narracyjnych skrótów. Po drugie, decyzji odwracających całe życie o 180 stopni nie podejmuje się w mgnieniu oka – to chyba oczywiste. Zdruzgotanej kobiecie zajęło to tydzień – w sumie i tak krótko.

„Nie stało się tak, że zaraz po zobaczeniu owego zabiegu aborcji powiedziałam sobie: No dobra, od teraz będę pro-life. Nie chciałam być pro-life. Nienawidziłam ruchu pro-life. Nauczono mnie ich nienawidzić. I byłam przekonana, że oni też mnie nienawidzą” – wyznaje Abby Johnson.

„W istocie przynajmniej trzy dni po tej aborcji próbowałam desperacko usprawiedliwiać to, co zobaczyłam (…) Nie chciałam poświęcić moich zarobków, przyjaciół czy tożsamości. Nie miałam pojęcia, kim mogłabym się stać, porzuciwszy rolę kochającej aborcję feministki. (…) W tamtym momencie nie wiedziałam, iż odejdę z Planned Parentood. Z całą pewnością nie wyobrażałam sobie siebie odwiedzającej biuro pro-life, a co dopi

Źródło: Jerzy Wolak

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy