Manifestacja pod ambasadą Rosji. "Nie można o tym mówić inaczej, jak zamach. Każdy kto mówi inaczej, albo nie ma wiedzy, albo ma złą wolę"

Artykuł
Twitter/ Gazeta Polska

Setki Polek i Polaków zbierają się przed ambasadą Rosji w Warszawie w przeddzień rocznicy katastrofy smoleńskiej. Domagają się prawdy, jaką od lat zataja się przed opinią publiczną.

Podczas otwarcia manifestacji, Paweł Piekarczyk podkreślił, że zgromadzeni przed ambasadą Federacji Rosyjskiej są tam po to, aby zwrócić uwagę na to, jakim "barbarzyństwem popisała się rosyjska prokuratura" w sprawie zmarłych. Przypomniał, że w naszej kulturze poszanowanie zmarłych jest tym co odróżnia nas od dzikich i podkreślił, że nasza kultura szczególną wagę przyznaje również słowu "przepraszam".

– Tego nie usłyszeliśmy, więc ich zdaniem chyba wszystko jest w porządku... – mówił.

Ewa Stankiewicz nawiązała do powstrzymania bolszewików w 1920 roku.

– Zacznę od 1920 roku od Piłsudskiego i Wojska Polskiego, które pogoniło rosyjską swołocz, dzicz bolszewicką, stawiając tamę napaści barbarzyńców na Europę. Polskie wojsko zrobiło to pomimo tego, że nie mieliśmy jakiegoś super uzbrojenia. Mieliśmy bardzo dobre służby specjalne, węgierską amunicję, węgierską krew, ale przede wszystkim byliśmy waleczni i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co oznacza zagrożenie przez bolszewicką dzicz. 90 lat później na terenie Rosji zostają zabite polskie władze. Legalnie wybrany prezydent i 95 osób kluczowych dla suwerenności państwa polskiego. [...] Nie można o tym mówić inaczej, jak zamach. Każdy kto mówi inaczej, albo nie ma wiedzy, albo ma złą wolę – tłumaczyła.

 

Z kolei Adrian Stankowski wskazał na konieczność upominania się o prawdę Smoleńsku.

Za moimi plecami jest ambasada wielkiego imperium, mocarstwa atomowego. Przede wszystkim w nawiązaniu do słów Ewy trzeba wzywać do tego, żeby nam oddali naszą własność - wrak Tupolewa, który jest naszą własnością, ale też jest niezbędnym elementem, żeby dowiedzieć się tak naprawdę wszystkiego, co się tam zdarzyło 10 kwietnia 2010 roku. Myślę, że jesteśmy tutaj wszyscy głównie po to, żeby powiedzieć Putinowi, że my o tej sprawie nie zapomnimy.  To w naszej historii jest nie pierwszy przypadek, bo prawdy o Katyniu musieliśmy dociekać bez dostępu do Katynia, więc jest to rzecz nie nowa. Wspominam o tym, żeby pan Putin wiedział, że niezależnie od tego, ile to potrwa, cała prawda kiedyś na światło dzienne wyjdzie. Jeżeli jest tak, że nikt nie odpowiedział za śmierć prezydenta i elity państwowej - a nikt nie odpowiedział - to budujemy taki system braku odpowiedzialności – mówił.

Na manifestacji przemówiła też Beata Dróżdż - radna sejmiku wojewódzkiego, przewodnicząca klubu "Gazety Polskiej" z Piotrkowa Trybunalskiego, kandydująca do Parlamentu Europejskiego z listy PiS z okręgu łódzkiego.

– Tylko determinacja klubów „Gazety Polskiej” prawdziwie polskich polityków spowodowała, że możemy domagać się zwrotu dowodów katastrofy smoleńskiej, w której straciliśmy elitę narodu. Mam nadzieję, że kolejne lata pozwolą na to, byśmy dowody odzyskali i nie czekali - jak z Katyniem 70 lat na to, byśmy mogli swobodnie mówić, co stało się w Katyniu. Chcemy mówić o tym, co stało się w Smoleńsku, żeby to było wyjaśnione.  Każdego 10 dnia miesiąca członkowie klubów „GP” zbierają się na Mszy Świętej, modlą się za zmarłych 10 kwietnia 2010 roku i domagają się prawdy o Smoleńsku. Myślę, że w tym miejscu przed tą ambasadą powinniśmy szczególnie domagać się tego, by ta katastrofa została wyjaśniona – mówiła Dróżdż.

Źródło: Gazeta Polska, Twitter

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy