Czy Trump to nowy Reagan naszych czasów?

Artykuł

Nowego prezydenta USA można nie lubić, nie wolno jednak nie doceniać jego sprytu i determinacji. Co więcej, nawet niedoświadczony polityk może dokonać rzeczy znacznych, jeśli odpowiednio rozpozna historyczny moment, w którym się znalazł - pisze Michał Kuź w "Gazecie Polskiej Codziennie".

Zacznijmy od kilku cytatów. „Na jakiej on mieszka planecie? ”. „Komu mogłoby przyjść na myśl, że nadaje się choćby na gubernatora, a co dopiero na prezydenta?”. „Potrafi wygłaszać sądy tak oderwane od logiki, że aż zapiera dech w piersiach”. „To pierwszy nowoczesny prezydent, którego pogarda dla faktów jest traktowana jako zabawne dziwactwo”. „Prasa i zagraniczni przywódcy traktują go jak dziecko”. „Biedaczek, pomiędzy jego uszami nic nie ma”.

Nie, te wszystkie zdania nie zostały wypowiedziane i napisane o Donaldzie Trumpie! Każde z nich to opis człowieka, którego później nazywano „Winstonem Churchillem swoich czasów” i „największym amerykańskim prezydentem od drugiej wojny światowej”. Wszystkie te opinie dotyczą Ronalda Reagana. Do tego nie wypowiadał ich byle kto. O oderwaniu Reagana od logiki mówiła na przykład jego własna córka. Henry Kissinger twierdził, że Reagan nie nadaje się nawet na gubernatora. A o pustce pomiędzy jego uszami rzekomo wypowiadała się lubiąca go skądinąd Margaret Thatcher.

Donald Trump, podobnie jak kiedyś Ronald Reagan, przypomniał wielu, na czym polega polityka w demokratycznym kraju. Polega ona bowiem na wizji i strategii. Odnoszący sukces polityk wcale nie musi być młody, urodziwy, doświadczony ani nawet inteligentny. Musi jednak umieć rozpoznać nastroje społeczne w bardzo wczesnym stadium ich powstawania i dostosować do nich swoją polityczną strategię.

Donald Trump wcale nie zwyciężył przypadkiem. Mając od Hillary Clinton mniej pieniędzy na kampanię, mniej przychylnych sobie mediów i mniej usłużnych celebrytów, musiał działać bardziej rozważnie. Na przykład wybierać stany, w których będzie walczył, i skrupulatnie ciułać głosy elektorskie. W wielu zbiedniałych hrabstwach w tzw. Rust Belt (zardzewiały pas – red.), z którego znikł wielki przemysł, wygrał zresztą jako pierwszy republikanin od czasów
Reagana właśnie. Wiedział, że jego jasny, prosty przekaz polityczny mówiący o tworzeniu miejsc pracy i patriotyzmie właśnie tam może paść na podatny grunt, choć przedtem mało który republikański kandydat o takie głosy walczył. Równocześnie Trump oszczędzał pieniądze, nie atakując największych metropolii i ludnej, ale bardzo progresywnej Kalifornii. Słabość w mediach tradycyjnych nadrabiał zaś jaskrawym przekazem w sieci. Był więc jak partyzant walczący z wielką i źle dowodzoną armią, a tacy dowódcy nigdy nie wygrywają przez przypadek.

(...)

Trumpa i Reagana łączy bardzo wiele. Obaj obejmując prezydenturę, nie mieli wielkiego doświadczenia w waszyngtońskiej polityce. Nie byli też na początku swojej późno rozpoczętej kariery politycznej traktowani jako poważni kandydaci. W jednym widziano biznesmena celebrytę, w drugim aktorzynę filmów klasy B. Reagan był pierwszym rozwiedzionym prezydentem, Trump będzie drugim.

Obaj też początkowo popierali Partię Demokratyczną, z czasem przeszli jednak na stronę republikańską. Jako republikanie zaś zarówno Trump, jak i Reagan akcentowali obronę partykularnych interesów swojego kraju i woleli rozmowy bilateralne z innymi liderami od polegania na organizacjach międzynarodowych. Obaj opowiadali się przy tym za obniżeniem podatków dla klasy średniej, równocześnie jednak zapowiadając, że w zakresie obronności wydatki państwa wzrosną. Obaj popierali prawo do posiadania broni przez obywateli. Obaj opowiadali się też przeciwko aborcji.

Największym podobieństwem pomiędzy Trumpem a Reaganem jest jednak to, kiedy i po kim obejmują urząd. Obaj stali się prezydentami w okresie, kiedy przez świat przetaczało się polityczne przesilenie, co sugeruje możliwość powstania nowego ładu międzynarodowego. Obaj też przejmowali władzę po polityku sympatycznym i z pozoru uzdolnionym, ale równocześnie kimś, kogo działania od jakiegoś czasu trafiają w próżnię. Barack Obama, zupełnie jak Jimmy Carter, w polityce wewnętrznej osiągnął mniej, niż zamierzał, a w polityce zagranicznej odnotował głównie porażki.

CAŁOŚĆ W nowym numerze dziennika "Polska Gazeta Codziennie"

Źródło: "Gazeta polska Codziennie"

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy