Czy marszałek Senatu w obliczu nowo ujawnionych informacji poda się do dymisji?

Artykuł
GPC

Prof. Tomasz Grodzki wziął 3000 zł, ale po dwóch dniach zadzwonił i powiedział, że nie udało mu się uratować teścia, bo trupa mu przywieźliśmy. Pieniędzy nie oddał – mówi pan Michał, zięć zmarłego. Poszkodowany zachorował na początku 2000 r. Jak twierdzi rodzina, za przyjęcie ojca do szpitala w Szczecinie-Zdunowie prof. Tomasz Grodzki przyjął od nich pieniądze w kopercie.

 


Pani Krystyna, córka poszkodowanego, mówi, że w szpitalu przy ul. Arkońskiej w Szczecinie usłyszała, że ojca może uratować prof. Tomasz Grodzki, ale trzeba go przenieść do szpitala w Szczecin-Zdunowie.

 

– Tata zachorował w styczniu 2000 r. i znalazł się w Szpitalu Zespolonym przy ul. Arkońskiej w Szczecinie – mówi pani Krystyna. – Źle się czuł, zwracał i nic nie mógł jeść. Tam w szpitalu robiono mu badania. Na krtani miał guza. Miał tam robione dwa razy badania gastroskopijne, ale one nic nie wykazały. Lekarze nie potrafili stwierdzić, co jest naszemu tacie. Wtedy lekarz prowadzący powiedział, że tu może pomóc jedynie prof. Grodzki. I już w szpitalu ludzie nam powiedzieli, że jak do Grodzkiego, to trzeba będzie mu zapłacić, żeby przyjął i operował w swoim szpitalu.


Jak mówi „Codziennej” druga córka zmarłego, pani Elżbieta, na „kopertę” dla prof. Grodzkiego zbierała się cała rodzina. – To była wtedy dla nas duża kwota, 3000 zł – mówi pani Elżbieta. – Każdy z nas już wtedy pracował. Moje dwie siostry, ja i mama dałyśmy po 500 zł. A mój brat, jako że był najbardziej zamożny, dał 1000 zł. Moja siostra z tatusiem poszli do prywatnego gabinetu prof. Grodzkiego, który powiedział, że operacja będzie konieczna i że wszystko będzie dobrze

 

Czytaj więcej w poniedziałkowej "Codziennej"

 

Czytaj także:

A na temat łapówek już się Pan marszałek nie wypowie? Orędzie Grodzkiego

Źródło: Tomasz Duklanowski / Gazeta Polska Codziennie

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy