Czwarty dzień protestów przeciwko wynikom wyborów na Białorusi; już dwie potwierdzone ofiary starć z siłami reżimu

Artykuł
Siły bezpieczeństwa używają do rozpędzania demonstracji granatów hukowych, gazu łzawiącego i strzelają gumowymi kulami.
PAP/EPA

W czwartym dniu protestów przeciwko wynikom niedzielnych wyborów prezydenckich w Mińsku, a także w innych miastach Białorusi nie ustają protesty. Media donoszą o brutalnej interwencji sił porządkowych w kilku punktach miastach, w tym - w dzielnicy Uruczcza.

W przeddzień doszło tam do gwałtowanych starć z udziałem policji i manifestantów. Według agencji TASS w środę zamieszki wybuchły tam z nową siłą. Funkcjonariusze używają granatów hukowych, "słychać też odgłosy wskazujące, że w użyciu jest gumowa amunicja" - donoszą korespondenci rosyjskiej agencji.

"Policja wyciąga ludzi z bram okolicznych domów i poddaje rewizji. Wielu ludzi otwiera drzwi swych mieszkań, by uczestnicy protestów mogli się w nich schować przed agentami służb" - dodają.

Protesty odbywają się w jednocześnie w kilku punktach miastach i mają charakter punktowy. W dzielnicy Zialony Łuh, która sąsiaduje z rejonem Uruczcza zebrało się około pięćdziesięciu manifestantów. Próbują zablokować jedną z głównych arterii miasta - Lahojski Trakt. Na miejscu nie ma jeszcze policji - wskazują niezależne media.

W środę wieczorem rzeczniczka MSW Białorusi Olha Czemodanowa podała za pośrednictwem komunikatora Telegram, że policja zatrzymała późnym wieczorem "dwóch mężczyzn, 18-latka i 19-latka, którzy przenosili w plastikowych torbach tzw. koktajle Mołotowa". Podczas rewizji, jakiej poddano chłopców, okazało się, że "mają oni przy sobie 10-litrowy kanister z benzyną i butelkę po oleju roślinnym napełnioną łatwopalną cieczą, które chcieli zastosować wobec stróży porządku" - wyjaśniła rzeczniczka.

Młodzi ludzie zostali przewiezieni na posterunek, gdzie są przesłuchiwani. "Wkrótce zapadnie decyzja, czy będą im przedstawione zarzuty karne w związku z uczestnictwem w masowych zamieszkach" - dodała Czemodanowa.

Władze Białorusi potwierdziły wcześniej w środę informację o śmierci w szpitalu zatrzymanego w niedzielę 25-latka. W komunikacie napisano, że mężczyzna został zatrzymany podczas "nielegalnej manifestacji", a potem stan jego zdrowia "gwałtownie się pogorszył".

Wcześniej o śmierci Alaksandra Wichora informowało Radio Swaboda, powołując się na jego matkę, która powiedziała, iż syn nie brał udziału w proteście, lecz został zatrzymany przez milicję, kiedy jechał do dziewczyny. Miało to miejsce w pierwszym dniu protestów powyborczych protestów na Białorusi, czyli w niedzielę. .

Wichor zmarł w szpitalu w Homlu; jest drugą ofiarą śmiertelną brutalnych interwencji sił bezpieczeństwa.

W ciągu ostatnich trzech dni na Białorusi zatrzymano ponad sześć tysięcy osób w związku z protestami przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich, które z wynikiem ponad 80 proc. miał wygrać dotychczasowy prezydent Alaksandr Łukaszenka.

 

Źródło: PAP

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy