Strażacy poinformowali w niedzielę, że na miejscu sobotniego pożaru w budynku mieszkalnym w Boguminie na Zaolziu, w którym zginęło 11 osób, znaleziono ślady substancji łatwopalnych. Media piszą o zemście byłego partnera kobiety z mieszkania, które doszczętnie spłonęło.
Rzeczniczka policji Karolina Bielunkova poinformowała, że na miejscu pożaru od soboty wieczór pracują śledczy, których wzmocniła grupa specjalistów z Pragi; pracują m.in. nad potwierdzeniem tożsamości wszystkich ofiar. Rzecznik lokalnej straży pożarnej Lukasz Popp powiedział dziennikarzom, że statyka budynku jest nienaruszona, ale w dalszym ciągu odcięty jest dopływ prądu i gazu. Mieszkańcy stopniowo mogą wracać do swoich lokali.
W sieciach społecznościowych pojawiły się uwagi dotyczące akcji prowadzonej przez strażaków, która miała być spóźniona, co pociągnęło za sobą najwyższą w historii Czech liczbę ofiar pożarów. Krytykuje się m.in. zbyt późne pojawienie się załóg ze skokochronem, który mógł ocalić 5 osób próbujących ratować skokiem z 12. piętra budynku.
Komendant straży pożarnej kraju (województwa) morawsko-śląskiego Vladimir Vlczek odrzucił sugestie, że podległe mu służby zbyt późno dojechały na miejsce zdarzenia. Według niego pierwsze dwa zespoły strażaków dojechały już 5 minut od przyjęcia przez dyspozytora informacji o pożarze i rozpoczęły akcję ratowniczą. Komendant nie odniósł się do zarzutów o braku skokochronu, ale zapowiedział, że postępowanie zespołów ratunkowych zostanie ocenione przez inspekcję Komendy Głównej Straży Pożarnej.
W niedzielę naprzeciwko bloku, w który doszło do pożaru, spontanicznie powstało miejsce, na które mieszkańcy Bogumina przynoszą kwiaty i znicze. Nie brak też dziecięcych zabawek, stawianych z myślą o trzech dziecięcych ofiarach tragedii. Bliscy osób, które poniosły śmierć w pożarze mają dostać wsparcie finansowe z kasy władz regionalnych. Zapomogi mają otrzymać również ranni. Według czeskich mediów pięć z dziesięciu osób, które odniosły rany, wciąż jest w szpitalach.
Źródło: PAP