Cud Narodzenia w cieniu pandemii i wojny o aborcję

Joanna Jaszczuk 25-12-2020, 12:12
Artykuł
Pixabay, CC0

Boże Narodzenie to także święto, które przypomina nam o miłości. Jest ona obecna wszędzie – w naszych domach, rodzinach, otoczeniu, na ulicach, w naszej szkole, na naszej uczelni, w miejscu pracy czy osiedlowym sklepie, gdzie zawsze robimy zakupy. To miłość prozaiczna, ale piękna. Jednak największą i najpiękniejszą jest ta, która urzeczywistniła się w Betlejem

Wiele Wigilii już za mną. Najbardziej pamiętam tę, podczas której mój starszy brat przebrał się za Mikołaja i przyniósł rodzinie prezenty. Miałam sześć lat, brat – 15. Rozpoznałam jego szorstki głos świeżo po mutacji. Zastanawiała mnie nieobecność brata podczas wizyty Mikołaja (mówiono mi, że wyszedł z psem. Tyle że pies cały czas był w domu, szczekał i uważnie badał i obserwował dziwacznego przybysza w czerwieni. Zastanawiało mnie też to, że mój najstarszy, 20-letni brat jest wobec Mikołaja złośliwy, wciąż dokucza mu i przedrzeźnia, a Mikołaj nic sobie z tego nie robi. Przecież to nobliwy staruszek, dość ważna osobistość, wszystkie dzieci mają przed nim respekt, dlaczego zatem mój brat tak złośliwie go traktuje? A może bracia umówili się wcześniej między sobą na takie wygłupy? Coś mi w tym wszystkim wybitnie nie grało. Ale nie tylko dlatego tak dokładnie zapamiętałam akurat te święta, podczas gdy inne zatarły się w pamięci. Bo to były ostatnie święta spędzone z moim Tatą. Rok później był już na misji pokojowej w Libanie. Krótko po Nowym Roku powrócił z tej misji, ale nie tak, jak tego wszyscy oczekiwaliśmy. Wróciło bowiem jego ciało i rzeczy, które miał przy sobie. Poszybował nawet dalej niż do Libanu. Nagła, nieoczekiwana śmierć w wieku zaledwie 44 lat, z dala od bliskich, bez szans na pożegnanie.

Jak wielu z nas miało za sobą podobne przeżycia? Zwłaszcza dziś, w okresie pandemii. Moja bliska koleżanka również straciła w tym roku Tatę, właśnie z powodu koronawirusa. W chwili gdy leżał nieprzytomny pod respiratorem, nie mogła nawet potrzymać go za rękę. Nie mogła wesprzeć swojej mamy, która mieszka w innym mieście, w dodatku przebywa na kwarantannie. Choć mówi się, że koronawirus zbiera śmiertelne żniwo zwłaszcza wśród osób starszych i/lub schorowanych, tak naprawdę nikt niczego nie może być pewien. To nagły i niespodziewany cios. Dla nas wszystkich. Nawet jeżeli mieliśmy to szczęście, że sami nie chorowaliśmy na COVID-19, nie straciliśmy z jego powodu bliskiej osoby, nie drżeliśmy o to, czy przeżyje zakażenie i nie cieszyliśmy się z milczącego telefonu, bo każdy jego dzwonek mógł zwiastować tę najtrudniejszą i najbardziej bolesną wiadomość.

Wszyscy doświadczamy skutków koronawirusa, nawet jeżeli w najbliższym otoczeniu nie mieliśmy z nim styczności. Szczepionka z jednej strony budzi pewną nadzieję, z drugiej – nierzadko – lęk. Choć naszym dzieciom czy wnukom obce jest doświadczenie wojny, głodu, niewoli, przemocy, nędzy, przygnębiającego widoku ruin ukochanego miasta, widoku umierających czy rannych przyjaciół, człowieka w mundurze, wypowiadającego ostre, może niezrozumiałe, ale wyraźnie budzące lęk słowa, zamiast „Teleranka”, czołgów na ulicach, zomowców rozpędzających ludzi pałkami i armatkami wodnymi, zapamiętają podobnie, a może nawet jeszcze bardziej tragiczne doświadczenia. Ich dziadkowie widzieli niemieckich żołnierzy w hitlerowskich mundurach, widzieli niemniej brutalnych i przerażających żołnierzy sowieckich spod znaku czerwonej gwiazdy, widzieli Wojciecha Jaruzelskiego wygłaszającego orędzie odbierające im wolność. Widzieli czołgi, pałki, armatki wodne. Zagrożenie i strach były jednak doskonale widoczne. Wirusa natomiast nie widzimy, a sparaliżował nasze życie. Kazał wybierać pomiędzy lękiem o życie i zdrowie naszych starszych już rodziców czy dziadków a tęsknotą za nimi, za świętami spędzanymi zawsze wspólnie – bo kto wie, czy nie będzie to już ostatnie takie Boże Narodzenie. Być może odebrał nam też środki do życia, pracę czy firmę, w którą włożyliśmy tyle energii. Każdemu z nas pandemia coś (lub, co gorsza: kogoś) odebrała.

Jesteśmy zewsząd otoczeni cierpieniem, śmiercią i zagrożeniem. Dodatkowo – żyjemy w dość niespokojnych czasach. Choć najmocniej doświadczamy tego, co dzieje się w naszym kraju, to napięcia, konflikty polityczne, kryzysy są wszędzie, nie tylko w Polsce. Ale o co tym razem toczy się tak zwana wojna polsko-polska? O decydowanie w sprawie czyjegoś życia lub śmierci. O nowe, choć małe, słabe i kruche życie, które zawsze i samo w sobie wymaga wielu wyzwań i wyrzeczeń, jeszcze zanim opuści bezpieczne schronienie, którym jest jego mama. Opuści je i zacznie rozwijać się i żyć. Nierzadko jednak te wyzwania i wyrzeczenia mogą okazać się jeszcze większe, bo dziecko, które powołaliśmy do życia, może urodzić się chore, niepełnosprawne czy upośledzone. Może od najmłodszych lat samo doświadczać bólu i cierpienia, którego będziemy doświadczać także i my. Może o wiele za wcześnie umrzeć, co wiąże się z dodatkowym bólem i cierpieniem.

Kiedy spieramy się o granice dopuszczalności aborcji (do tego czy tego tygodnia czy miesiąca ciąży, w takiej to a takiej sytuacji, a może – bez ograniczeń, na życzenie. A może wcale?), kiedy chcemy decydować o czyimś życiu, coraz bardziej zaczyna brakować nam delikatności. Uwidacznia się to bądź na marszach, manifestacjach i protestach spod znaku czerwonej błyskawicy, bądź to na kontrmanifestacjach, bądź to w sieci i mediach społecznościowych. Nie słuchamy, nie rozmawiamy, ale wykrzykujemy swoje poglądy. Zupełnie przestajemy już hamować swój język, wyrzucamy z siebie obelgi, wulgaryzmy i ciężkie oskarżenia. Uderzamy w to, co jest święte dla naszych adwersarzy. A jeśli jesteśmy adresatami tego uderzenia, jeżeli dotyczy ono tego, co jest nam bliskie i dla nas święte, reagujemy jeszcze większym gniewem. Nasz gniew i frustrację potęguje także to, że sytuacja, w której żyjemy, nie jest normalna. Jesteśmy zmuszeni do izolacji, osamotnienia, musimy narzucać sobie pewne ograniczenia i rygory, a w dodatku – nie wiemy, kiedy będziemy mogli wrócić do normalnego życia – pójść do szkoły, na uczelnię, wyprawić wymarzone, huczne wesele, zdjąć z twarzy maseczkę, a przede wszystkim – nie bać się stale o swoich bliskich, życie, zdrowie, pracę czy firmę. To, że ponad naszymi głowami jakaś instytucja państwowa zatwierdza ustawę, na którą się nie zgadzamy, wydaje orzeczenie, z którym się nie zgadzamy, jest dla nas frustrujące, ale rzeczywistość pandemiczna jeszcze tę frustrację potęguje. Chcemy decydować o życiu i śmierci: arbitralnie stwierdzamy, że kto dokonuje aborcji, jest mordercą (nie zastanawiając się, co doprowadziło tę czy inną kobietę do takiej decyzji, czy nie zabrakło przy niej kogoś bliskiego, kto ułatwiłby jej podjęcie decyzji przeciwnej – niekoniecznie odpowiedzialnego partnera, ale kogokolwiek, kto wyciągnie pomocną dłoń). Z drugiej strony – stwierdzamy arbitralnie, że powinniśmy mieć prawo, aby pozbyć się dziecka np. z Zespołem Downa, zanim się jeszcze urodzi.

A w środku tego wszystkiego, tych sądów nad życiem i śmiercią kobiety i dziecka, przychodzi do nas Dzieciątko od patriarchów czekane, od proroków ogłoszone i od narodów upragnione. Będziemy w szczególny sposób myśleć o bliskich, będziemy wzajemnie dla siebie milsi, będziemy śpiewać kolędy, tak przepełnione miłością i czułością Maryi wobec Jezusa. Maryi, która raczej nie nadaje się na symbol proaborcyjnych protestów. Dla wielu katolików taka wizja, w dodatku urzeczywistniona w postaci okładki pewnego periodyku, może być obrazą uczuć religijnych, ale jest też obrazą wszelkiej logiki: bo Maryja, mimo wybitnie niesprzyjających warunków, podjęła decyzję na pewno niełatwą, ale najlepszą z możliwych dla nas wszystkich.

Boże Narodzenie to nie tylko święto rodzinne (stawiające jako wzór do naśladowania Świętą Rodzinę), religijne, chrześcijańskie, katolickie. To święto przypominające o godności i świętości każdego życia, choć tak kruchego i słabego. I to nie tylko w przypadku wad płodu, choroby czy niepełnosprawności, a nawet przedwczesnej śmierci już narodzonego dziecka. Nasze życie jest kruche i słabe przez cały czas, od pierwszego do ostatniego dnia. Przypominają nam o tym coraz ostrzejsze dyskusje o aborcji - czyli interwencji medycznej mającej na celu uśmiercenie dziecka rozwijającego się w łonie matki, a więc kwestii, która dla wielu z nas jest co najmniej wątpliwa etycznie, czy nawet bezwzględnie zła – zawsze i niezależnie od sytuacji, a z drugiej strony, dla wielu z nas, moralnie złe jest zakazywanie aborcji, nawet jeśli zakaz dotyczyłby tylko jednej z dotychczas istniejących przesłanek jej dopuszczalności. Przypomina nam o tym pandemia, codzienne statystyki Ministerstwa Zdrowia, które – jeżeli są dla nas tylko suchymi, nic niemówiącymi liczbami, to mamy wielkie szczęście. Przypominać nam będzie o tym osamotnienie, rozstanie i zawsze przypomni nam o tym pierwsze Boże Narodzenie bez kogoś bliskiego.

Ale Boże Narodzenie to także święto, które przypomina nam o miłości. Jest ona obecna wszędzie – w naszych domach, rodzinach, otoczeniu, na ulicach, w naszej szkole, na naszej uczelni, w miejscu pracy czy osiedlowym sklepie, gdzie zawsze robimy zakupy. To miłość prozaiczna, ale piękna. Jednak największą i najpiękniejszą jest ta, która urzeczywistniła się w Betlejem. W postaciach Świętej Rodziny. Boga, który ukochał nas do tego stopnia, że zapragnął być człowiekiem, narażając się przy tym na zwyczajne dla nas trudy i cierpienia, a następnie – na poniżenie, okrutną śmierć poprzedzoną niewyobrażalną męką. Maryi, która jako bardzo młoda, nastoletnia, uboga dziewczyna, przyjęła na Siebie tak ogromne wyzwanie i trud. Józefa, który, mimo początkowych wątpliwości i obaw, nie odrzucił tej Miłości, przyjął Ją z tak samo ogromną Miłością. Słuchajmy, akceptujmy, wybaczajmy. Owszem, dyskutujmy, nie zgadzajmy się ze sobą, ale mniej krzyczmy, a więcej słuchajmy. Powstrzymujmy się od surowych i krzywdzących osądów, od poczucia, że wiemy lepiej, że jesteśmy lepsi, bo mamy takie, a nie inne zdanie np. w kwestii aborcji. A nade wszystko – kochajmy.

Źródło: Portal TV Republika

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy