Trzmiel: Proszę nie grać Kornelem Morawieckim

Artykuł
telewizja republika

ANALIZA | Najkrócej mówiąc: piątek 13-ego patronka „Misia” miała już w czwartek 12 listopada. Bo Ewa Kopacz jest dziś 3 x PO – p.o. premiera, p.o. przewodniczącą Platformy i PO-słanką, którą partia potraktuje niedługo dokładnie tak, jak wcześniej jej ex-prezydenta Bronisława Komorowskiego i Michała Kamińskiego, którego, choć do dziś był jednym z najważniejszych ministrów, partia usadziła w przedostatniej ławce bez znaczenia.

I skoro to jest już jasne nawet dla Jacka Żakowskiego, który właśnie odważył się na bycie „zażenowanym” Ewą Kopacz, to warto, by uwagę przykuła inna szarża, od tej, którą zafundowała Kopacz. Szarża, nad którą nikt się nawet nie zająknął.

Mowa o niespodziewanym zgłoszeniu przez Ruch Kukiz ’15 marszałka seniora Kornela Morawieckiego, jako kontrkandydata Marka Kuchcińskiego z większościowego PiS na stanowisko drugiej osoby w państwie, jaką jest „normalny” Marszałek Sejmu RP.

Rzecz nie tyle bez precedensu, co świadcząca o totalnym braku roztropności.

Autorzy tej propozycji – rzucenia rękawicy większości PiS – wcześniej jej nie zapowiadali. Powstała więc ad hoc. Najwyraźniej uznano, że można zbić większy, bardzo utylitarny, kapitał polityczny na wygłoszonej wcześniej mowie, wieńczącej całe życie Kornela Morawieckiego. Ta, nie tylko zdaniem Pawła Lisickiego, swoją wyrazistością („Po Okrągłym Stole zabrakło nam odwagi, wyobraźni i oryginalności”) przyćmiła nawet poprawne czy dobre wystąpienie prezydenta.

Powiedzmy od razu – skończyło się przykrym podsumowaniem – raptem 42 głosy jednego tylko klubu. I to pierwszy zgrzyt – na to Kornel Morawiecki sobie nie zasłużył, choć trzeba zaznaczyć, że debiutujący dziś poseł Morawiecki musiał wyrazić na to zgodę.

Rzecz nie w wyniku zatem, ale w skutkach, jakie by przyniósł, gdyby był odmienny. A to nawet kilka dni po 25 października nie było takie niemożliwe.

Otóż przemówienie podczas składania dymisji Ewy Kopacz świadczy najdobitniej o tym, że gdyby obecna p.o. premiera zakończyła sukcesem, jeszcze przed rozpoczęciem posiedzenia Sejmu, walkę o przywództwo w Platformie (w tym wypadku klubu parlamentarnego PO), to zapewne wbrew utrwalonym obyczajom parlamentarnym – cała PO przymusowo głosowałaby "za" Kornelem Mazowieckim (jak znamiennie ujęła premier Ewa Kopacz jeszcze przed kilkudziesięcioma godzinami). A nawet – być może na poły skutecznie – namawiałaby PSL i formację Petru na poparcie kandydata Kukiza.

Efekt? Pełna polaryzacja – od razu i to w takiej, wydawałoby się formalnej, sprawie. Co prawda "wszyscy przeciwko PiS" byłoby na rękę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Zapędziłoby Ruch Kukiza do anarchizującej przystawki Platformy zwalczającej PiS (Ci, którzy by to odrzucili musieliby urzeczywistnić „biało-czerwoną koalicję”, którą na wieczorze wyborczym zapowiadał Jarosław Kaczyński niczym Andrzej Smirnow – dziś zaprzysiężony poseł PiS, który do poprzedniego parlamentu wszedł z list PO, ale odmówił poparcia pomysłom Ewy Kopacz).

Czy o to kukizowcom chodziło? Kornelowi Morawieckiemu?

Zresztą puśćmy wodze fantazji, którą miał najwyraźniej także klub PiS wnosząc o 10-minutową przerwę przed głosowaniem w tej sprawie, by „poinstruować 200 nowych posłów, jak korzystać z bardziej skomplikowanej maszyny do głosowania”. Przeanalizujmy, co by było gdyby – by zaczerpnąć analogię z najnowszej historii Polski – paru posłów zacięło się nie w toalecie tym razem (dzięki czemu w 1993 roku władze odzyskali postkomuniści!) a np. windzie – i to Morawiecki byłby marszałkiem Sejmu?

Żółte paski na czerwono wypaliłyby ekrany. Specjalne wydania wszystkich serwisów. Kryzys polityczny w Polsce odnotowałyby  nawet światowe media. Co za paradoks większościowy PiS… nie ma większości w głosowaniu nad marszałkiem Sejmu. „Nacjonaliści” stracili prawo by tworzyć rząd… Itd itp...

A efekt? Odebranie powagi już pierwszego dnia nowemu parlamentowi. Bo Zjednoczona Prawica musiałaby – i dałaby pewnie radę odwołać Morawieckiego i powołać Kuchcińskiego – choć wielu pisowcom w głosowaniu za odwołaniem ręka by drżała. Odbudowa Rzeczpospolitej – o której wszakże słusznie kukizowcy także mówią – miałaby rozpocząć się od przykrej chucpy z marionetkowym potraktowaniem człowieka, który sobie na to nie zasłużył. Biorąc współodpowiedzialność za Polskę, trzeba się z tym liczyć, nawet jak się jest nowym posłem z nowego ugrupowania.

Przeprowadźmy jednak nasze rozumowanie do końca. Powiedzmy, że propozycja Kukiz ’15 przechodzi i Marszałek Morawiecki staje się faktem. Nawet przez kilka-kilkanaście godzin.

I co? Miałby nagle zagłosować przeciwko rządowi, którego wicepremierem jest jego własny syn, któremu od dawna zapowiada poparcie niezależne od ewentualnej dyscypliny klubu Kukiz ’15? Wystarczy Morawieckiego posłuchać, by wiedzieć, że nie jest to postać pokroju ministra Kaczmarka (Przypomnijmy w 2007 r. Roman Giertych lansował tego zdymisjonowanego ministra spraw wewnętrznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego jako premiera antypisowskiej koalicji od Platformy po… Samoobronę i SLD).  Cóż z tego, że Morawiecki taki nie jest? Nie oznacza to, że niechybnie musiałby zderzyć się z rolą, w jakiej Marszałek Morawiecki wówczas by się znalazł – lidera antykaczystowskiej opozycji.

Czy o to kukizowcom chodziło? Kornelowi Morawieckiemu?

I cóż, z tego, że ten ostatni prędzej dzieliłby włos na czworo (pokazał to jako marszałek senior nieskutecznie łączący ogień z wodą – prezydenta Andrzeja Dudę i premier Ewę Kopacz – w sporze o unijny dwugodzinny nieformalny szczyt i inauguracje czteroletnich kadencji Sejmu i Senatu) i nie stałby się betonem, jak Donald Tusk po podwójnej klęsce w 2005 roku? Ergo nawet pełen sukces inicjatorów tego nieodpowiedzialnego wniosku niechybnie zakończyłaby się także kompromitacją jego autorów. Bo, jak kończy taka udawana opozycja, która w rządzie co prawda nie jest, ale za moment chętnie się w nim znajdzie, opowiadają nam przykłady formacji Leszka Miller i Janusza Palikota. Zjednoczeni Antykaczyści, których nic nie łączy, a wszystko dzieli, podzieliliby los Zjednoczonej Lewicy. Tej samej, której brak w Sejmie miał być równie wymowny, jak pojawienie się w nim Morawieckiego.

I rzecz najbardziej przykra. Widać, że sami kukizowcy nie potrafią konsekwentnie docenić skarbu, jaki trafił im się w postaci Morawieckiego i ich propozycja, by to on był marszałkiem, składana była „dla jaj”.

Wszakże, gdyby ludzie Pawła Kukiza uznali, że „legendzie Solidarności Walczącej” naprawdę należy się funkcja i jest w stanie jej podołać – to zgłosiliby Morawieckiego na stanowisko o oczko niższe od proponowanego, czyli… wicemarszałka. (Tych zwyczajowo przegłosowuje się niejako z automatu, pewnie poseł Liroy-Marzec też by przeszedł). Ale Klub Kukiz ’15 zamiast Morawieckiego nominował Tyszkę. Zapewne dlatego, że taki był wcześniejszy „deal”.

Słabe to. Nie uchodzi grać nobliwym człowiekiem. I dlatego publicznie proszę tego nie czynić więcej.

Co innego propozycja PSL, mówiąca o rozszerzeniu składu prezydium o dwóch kolejnych wicemarszałków, mająca poparcie Platformy i mediów, z TVP Info na czele. Prawo i Sprawiedliwość uciekło się do tłumaczeń „od czapy”, że to nie ma dla kolejnych wicemarszałków gabinetów czy, co najbardziej kuriozalne, że dwa należne tej funkcji apanaże to rozdymanie wydatków dużego państwa. Dziwne, że PiS nie odrobił lekcji wyraźnie danej politykom, czym kończy się niepoważne traktowanie obywateli. Może lepiej było obstawać przy status quo, dając milcząco do zrozumienia, że nie po to PiS rozgromiło w pozamiejskiej Polsce PSL, by teraz miało okadzać ludową przystawkę Platformy prestiżem wicemarszałka (patrz casus Wandy Nowickiej). I choć to rzecz błaha w dzisiejszym dniu, toć będzie odbijać się czkawką – o czym formacja Kaczyńskiego wiedzieć powinna jak nikt inny.

 

Antoni Trzmiel

Autor jest dziennikarzem Telewizji Republika i Tygodnika "Do Rzeczy", a także redaktorem naczelnym portalu telewizjarepublika.pl. Wyłączną odpowiedzialność za wyrażone w tekście opinie i nie należy ich utożsamiać ze stanowiskiem żadnej z trzech redakcji.

Źródło: telewizjarepublika.pl

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy