Terlikowska: PR w służbie aborcyjnego biznesu

Małgorzata Terlikowska 30-09-2016, 19:51
Artykuł
Igor Smirnow

Kiedy wybrzmiały już historie o drucianych wieszakach i domowych sposobach na aborcję, zaczęło się oswajanie z podziemiem aborcyjnym. Żadna przestępcza działalność w Polsce nie ma chyba takiej reklamy.

Hasło „podziemnie aborcyjne” przywoływane jest za każdym razem, kiedy dyskusja dotyczy kwestii ochrony życia. I w zależności od narracji opisywane są jego różne oblicza. Są to więc na przykład miejsca, gdzie w mało profesjonalnych warunkach, narażając się na uszczerbek na zdrowiu, a nawet utratę życia, kobiety przerywają ciążę. („Kobiety często trafiają do osób bez odpowiedniej wiedzy, bez specjalistycznego wykształcenia, a zabiegi odbywają się w spartańskich warunkach” - przekonuje trójmiejska aktywistka feministyczna cytowana przez „Gazetę Wyborczą”). Mrożące krew w żyłach historie opowiadane są po to, by moralnym szantażem wymusić legalizację zabijania nienarodzonych dzieci. Będzie legalnie, zniknie podziemie. Na razie ma się ono jednak całkiem nieźle. Kontakty do gabinetów znaleźć można w codziennej prasie i chyba każdy już wie, co kryje się pod eufemizmami typu: „AAA bezbolesne wywoływanie miesiączki” czy „AAA ginekologia pełen zakres”. Przestępczy biznes, nie niepokojony przez policję czy prokuratorów, ma się więc całkiem nieźle. I naiwnością jest sądzenie, że uda się go wyplenić, legalizując aborcję.

Obok historii przytaczane są także dane liczbowe. Celują w tym tak zwane „organizacje kobiece”, które na prawo i lewo rzucają liczby wzięte z kosmosu. Według Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny w podziemiu rocznie dokonuje się od 80 do 150 tys. aborcji. Nie są to oczywiście żadne dane źródłowe, tylko szacunkowe. Tak się po prostu paniom wydaje (warto wspomnieć, że w 1997 roku, podczas rocznego obowiązywania nowelizacji ustawy dopuszczającej tzw. aborcję na życzenie, ich liczba wynosiła 3047. Gdzie więc są te tysiące aborcji?). Aborcjoniści nie od dziś zresztą lubią manipulować. Ciekawą rzecz na temat różnych liczb podawanych w kontekście aborcji mówił w 2008 roku w wywiadzie telewizyjnym Bernard Nathanson: „Twierdziliśmy, że od 5 do 10 tysięcy kobiet rocznie umiera z powodu nieudanych aborcji. W rzeczywistości było to 200-300 przypadków. Twierdziliśmy także, iż w Stanach Zjednoczonych wykonywanych jest milion nielegalnych aborcji rocznie, podczas gdy tak naprawdę było ich około 200 tysięcy. A zatem byliśmy winni olbrzymiego oszustwa (…) Nie mieliśmy żadnych uprawnień, żeby potwierdzać te dane albo je podważać, więc przyjmowaliśmy je w imię wyższych standardów albo przynajmniej wyższych celów”. Podobne niemanipulowanie danymi miało miejsce także w Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Obecnie i my jesteśmy poddawani takiej manipulacji. Organizacje kobiece, dziś już wiadomo, że czerpiące korzyści finansowe z aborcyjnego biznesu (czego dowodem wyrok sądu w słynnej sprawie, jaką Wanda Nowicka wytoczyła Joannie Najfeld), rzucają liczbami, bo mają w tym po prostu interes. Dlatego trzeba zachować dystans i ostrożność przy ich interpretacji.

W kontekście obecnej dyskusji nad projektem ustawy chroniącej życie przewija się również temat aborcyjnego podziemia. Tyle że zmienił się całkowicie język opisujący ten proceder. Pijarowcy ruszyli do akcji. Nie ma już więc historii o spartańskich warunkach, jakie oferują nielegalne gabinety. Nagle „podziemie” stało się miejscem wręcz przyjaznym dla kobiet, a przynajmniej tak jest opisywane w mediach: „Podziemie aborcyjne w Polsce nie ma nic wspólnego z szemranymi miejscami, piwnicami czy brudnymi "zapleczami" przychodni. To nowoczesne gabinety ginekologiczne, w których doświadczony lekarz z dyplomem, w znieczuleniu ogólnym wykonuje zabieg terminacji ciąży”. Taką reklamę przestępczego procederu, jakim jest podziemie aborcyjne, zaserwował swoim czytelnikom portal Wirtualna Polska. Na dowód przytacza także opowieści kobiet, które z takich gabinetów korzystały. „Agata miała 27 lat. Siedziała w łazience i przypatrywała się dwóm kreskom na teście ciążowym. Pomyślała: nie ten czas, nie ten mężczyzna. Zdecydowała się usunąć. Poszła do swojego ginekologa, który potwierdził ciążę i skierował ją do swojego kolegi. Wszystko odbyło się, teoretycznie, zgodnie z prawem. Wizytę wyznaczył na środek dnia w prywatnej przychodni, która miała podpisaną umowę z Narodowym Funduszem Zdrowia. Podpisała się na jakiejś kartce. - Nie pamiętam dokładnie treści, ale wiem, że chodziło o potwierdzenie, że z płodem coś jest nie tak i na tej podstawie legalnie mogę poddać się aborcji - opowiada Wirtualnej Polsce Agata. Nie mówi wiele. Wspomina, że zabieg nie trwał długo. Po znieczuleniu ogólnym wybudzała się w osobnej sali. (…) wyjęła z portfela 3 tys. złotych. Po 2 godzinach wyszła do domu. ”. Czysto, sterylnie, szybko. Niczym w przygranicznej niemieckiej klinice.
Ocieplanie wizerunku przestępczego procederu jak widać ma się całkiem nieźle. Co nie zmienia faktu, że w tych miejscach brutalnie przerywane jest rozwijające się życie. Metodą próżniową. Bo najszybciej i najskuteczniej zmienia ona małego człowieka w miazgę.

Małgorzata Terlikowska

Źródło: Telewizja republika

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy