Konkretnie! Ks. prof. Chrostowski: Kto nie wierzy w Boga, uwierzy we wszystko

Artykuł
Biały Kruk

Jak wierność jednego człowieka znaczy dla innych bardzo wiele, umacnia ich i prowadzi do Boga, a jej najlepszy przykład stanowią święci i błogosławieni Kościoła – bardzo często o nich mówimy, przywołujemy ich życie i dokonania, aby się nawzajem zachęcać i umacniać oraz korzystać z dóbr duchowych, które nam wysłużyli – to również upadek, grzech czy słabość jednego człowieka ma dalekosiężne i długofalowe skutki dla innych - mówił ks. Prof Waldemar Chrostowski.

 

Słuchaj Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Pan jedynie. (Pwt 6,4)

Każde powołanie ma charakter indywidualny, osobisty. Taki osobisty charakter miało również powołanie Abrahama, skierowane właśnie do niego – „Wyjdź ty, właśnie ty…” (Rdz 12,1), a także powołanie Mojżesza oraz wielu innych bohaterów wiary Starego i Nowego Testamentu. Żadne z tych powołań nie było przeznaczone ani ukierunkowane wyłącznie na tego, którego dotyczyło, ani na nim nie poprzestawało. Każde powołanie ma charakter, wymiar i kierunek wspólnotowy, to znaczy Bóg wybiera, powołuje i uzdalnia ludzi do podjęcia szczególnego posłannictwa i misji, które im zleca. Ale nie czyni tego z myślą jedynie o nich, lecz wybiera ich, aby byli narzędziami Jego obecności i działania w świecie. W tym miejscu trzeba jednak koniecznie dodać: Bóg nie tylko wybiera, lecz i daje siłę, by temu wyborowi sprostać, dzięki czemu osiąga to, co zamierzył.

U początków wyznawania jedynego Boga stała pozytywna odpowiedź udzielona przez Abrahama. Dlatego całe Pismo Święte, czyli Stary i Nowy Testament, a także cała tradycja żydowska i chrześcijańska oraz tradycja islamu nazywają Abrahama „ojcem wierzących” i dlatego jest on w pełnym tego słowa znaczeniu także naszym ojcem. Osobista wiara Abrahama służyła budowaniu wspólnoty – wspólnoty z Bogiem i pomiędzy ludźmi. Dlatego wyznawanie wiary, religia, nigdy nie jest sprawą prywatną człowieka. Wyznawanie jedynego Boga, religia, jest sprawą osobistą: to ja dokonuję wyboru swojej wiary i religii, opowiadam się za Bogiem, przyjmuję Jego łaskę, lecz gdy dokonam już takiego wyboru, wtedy wyznawanie wiary, również na zewnątrz, staje się moim obowiązkiem, moim powołaniem. Właśnie dzięki temu wiara i wyznawanie Boga zawsze buduje i współtworzy wspólnotę.

Nie zmierzamy do Boga w pojedynkę, ale jako wspólnota Jego wyznawców, w której jedni drugim służymy przykładem, pomocą i wsparciem. To sprawia, że wyznawanie Boga przez każdą i każdego z nas nabiera szczególnego znaczenia, ponieważ łączy się z nim i z niego wynika szczególna odpowiedzialność. Jak wierność jednego człowieka znaczy dla innych bardzo wiele, umacnia ich i prowadzi do Boga, a jej najlepszy przykład stanowią święci i błogosławieni Kościoła – bardzo często o nich mówimy, przywołujemy ich życie i dokonania, aby się nawzajem zachęcać i umacniać oraz korzystać z dóbr duchowych, które nam wysłużyli – to również upadek, grzech czy słabość jednego człowieka ma dalekosiężne i długofalowe skutki dla innych. Może bowiem wywoływać to, co zwykliśmy określać mianem zgorszenia i sprawić, że u kogoś osłabnie wiara w Boga, albo nawet że tę wiarę utraci. Nie jest więc bez znaczenia nie tylko to, w kogo wierzymy i kogo wyznajemy, lecz także to, jak żyjemy i postępujemy. Nasze życie i postępowanie wyrażają wartości, które nosimy w sobie. Nie ma innego obiektywnego sprawdzianu wyznawanych przez nas wartości, jak postępowanie, które jest weryfikowalne, które można obserwować i oceniać. A więc wiara, powtórzmy, nie jest sprawą prywatną człowieka. Bardzo wiele wysiłku wkłada się w to, by zepchnąć ją do sfery prywatności, próbując to osiągnąć na rozmaite sposoby. I właśnie wobec tych wysiłków, tych wszystkich przedsięwzięć i inicjatyw spychających wiarę w Boga do sfery prywatności musimy mówić nasze stanowcze „nie”. Istnieje obowiązek publicznego wyznawania wiary, a więc również obowiązek żywej, życiodajnej i skutecznej obecności wierzących we wszystkich sferach życia publicznego.

Konieczność więzi między dobrym życiem i życiem modlitwy

Pismo Święte wielokrotnie świadczy, że gdy człowiek odważnie odpowiada na Boże powołanie, rychło przekonuje się, że Bóg, powołując, nie zostawia go, lecz objawia mu się i istnieje jako „JESTEM” (Wj 3,14). Poręką Bożej opieki i działania jest Boża obecność. Mamy z nią do czynienia zarówno w losach pojedynczych ludzi, jak i całych narodów, dzięki czemu życie i dzieje świata układają się w historię świętą. Nie dlatego „świętą”, że jest bezgrzeszna, ale w hebrajskim tego słowa znaczeniu – dlatego, że jest qadoš, czyli inna, odmienna od życia świeckiego. Całe dzieje Starego Testamentu, pierwszej części Biblii chrześcijańskiej, to jest historia święta. Uczeni niemieccy, którzy prowadzili gruntowne badania nad naturą Pisma Świętego, jego genezą i oddziaływaniem, nazwali je w swoim języku Heilsgeschichte, czyli „historia święta”, „historia zbawienia”. Gdy sięgamy po Pismo Święte, układa się ono w długi ciąg wydarzeń i epizodów, które mają swoją określoną sekwencję i sukcesję. Układają się w logiczną całość i zmierzają do określonego celu. Widać wyraźnie, że Bóg jest obecny w losach poszczególnych bohaterów wiary oraz w losach Izraela jako narodu Bożego wybrania. Widać wyraźnie, że zarówno to, co niewinne, jak i to, co grzeszne, układa się w łańcuch skutecznej Bożej obecności.

Ale skoro istnieje wymiar historii świętej, historii zbawienia, tej, która stanowi wyraz Bożej obecności i działania, tym bardziej więc potrzebna jest odpowiedź człowieka. I o tej odpowiedzi Pismo Święte mówi na dwa sposoby. Pierwszy obejmuje przykazania i zalecenia dotyczące dobrego życia i postępowania. Trzeba liczyć się nie tylko z istnieniem Boga i Jego obecnością, ale także z Jego wolą, wyrażoną w przykazaniach. Oznacza to konieczność okazywania posłuszeństwa Bogu i pełnienia Jego woli – odczytywania jej, rozpoznawania i bycia Mu wiernym. Istnieje też drugi wymiar odpowiedzi dawanej Bogu, a mianowicie pobożność, której wyrazem jest modlitwa, czyli zwracanie ku Bogu swego serca, powierzanie mu swego życia i nawiązywanie z Nim osobistych więzi.

Tak więc człowiek odpowiada Bogu na dwa sposoby – poprzez przestrzeganie Jego przykazań, czyli dobre życie i postępowanie, oraz poprzez dobre usposobienie swego serca i sumienia, które znajduje swój wyraz w modlitwie. Modlitwa bez dobrego życia staje się parodią religii, ale z drugiej strony życie pozbawione modlitwy, nawet takie, w którym nie ma nic złego (przynajmniej na zewnątrz), pozbawia się tego, co stanowi duchowy pokarm dla dobrego życia, czyli życiodajnego kontaktu z Bogiem. Pismo Święte ukazując to, jak Bóg objawia się człowiekowi, ukazuje zarazem to, jak człowiek odpowiada Bogu przez dobre postępowanie i modlitwę. Również w nauczaniu Jezusa Chrystusa te dwa wymiary były stale obecne: podkreślał konieczność wzajemnych więzi między dobrym życiem i życiem modlitwy oraz nauczał, że jedno z drugim jest nierozerwalnie związane, że jedno bez drugiego obejść się nie może, że jedno bez drugiego nie może owocnie istnieć.

I właśnie na tym tle i w tym kontekście trzeba osadzić fragment naszej rekolekcyjnej refleksji. Chodzi o tekst uważany za samo serce Pięcioksięgu, to jest Tory Mojżeszowej, a nawet samo serce Starego Testamentu. Będzie do niego nawiązywał później także Jezus. Tekst ten powraca w modlitwie biblijnego, a później rabinicznego Izraela; powraca też w pobożności i w wierze Kościoła. Chodzi o podstawowe wyznanie wiary, które ukazuje to, co w wierze religijnej jest naprawdę istotne, co stanowi jej sedno. To podstawowe wyznanie wiary znajduje się w Księdze Powtórzonego Prawa.

Nie wszyscy wytrzymują taką próbę

Zwróćmy najpierw uwagę na jego szerszy kontekst. Mojżesz poszedł za głosem Boga. Uznał, że imieniem Boga jest Jego obecność – Jestem, Który Jestem – a więc nigdy w życiu nie będzie sam, nigdy nie zostanie opuszczony ani pozostawiony samemu sobie. Udał się nad Nil i po wielu perypetiach, o których opowiada Księga Wyjścia, wyprowadził swoich rodaków, hebrajskich niewolników, z Egiptu. Przyprowadził ich na Synaj, czyli tam, gdzie został powołany. Istniała znacznie krótsza droga z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Mojżesz powinien był pójść Via Maris, „Drogą Morską”, powinien, wyprowadziwszy lud niewolników z okolic delty Nilu, udać się bardziej na północ, przejść około 200-250 kilometrów wzdłuż Morza Śródziemnego i byliby już na miejscu. Od niepamiętnych czasów do dzisiaj Via Maris prowadzi z Afryki do Europy i Azji, przebiega przez jeden z najbardziej newralgicznych i strategicznych regionów Bliskiego Wschodu, czyli Strefę Gazy. Obecnie jest to granica trudna do przekroczenia, ale w starożytności było inaczej – pozostawała otwarta. Mojżesz mógł tamtędy pójść, ale nie poszedł. Dlaczego? – Bo wrócił na miejsce, gdzie Bóg go powołał. Przyprowadziwszy rodaków uznał zapewne, że zadanie zostało spełnione i jego rola się skończyła. Po wszystkich trudnych „przygodach” i przejściach Mojżesz był już zmęczony, zarówno tym, czego dokonał, jak i oporem swoich rodaków. Ale to nie był koniec jego misji, lecz jej nowy początek.

Na górze Synaj, od której swoją nazwę bierze cały Półwysep Synajski, Mojżesz przez 40 dni (tyle, ile trwa nasz Wielki Post) przebywał sam na sam z Bogiem. Jego rodacy, dla których ta nieobecność trwała zbyt długo, zaczęli się niecierpliwić; podobnie jak wielu z nas, którzy w Środę Popielcową podejmujemy dobre postanowienia, a po dwóch, trzech, czterech tygodniach zaczynamy się niecierpliwić, że Wielki Post trwa aż tak długo. Rodacy Mojżesza nie wytrzymali trudnej próby. Przymusili Aarona, brata Mojżesza, tego, który nad Nilem stał się mojżeszowymi „ustami”, aby sporządził im posąg złotego cielca. Ofiarowali na to wszystko złoto, które ze sobą mieli – kobiety i dziewczęta, a być może także mężczyźni – przetopili i ulali zeń posąg cielca na podobieństwo figur czczonych w religiach zoomorficznych, z którymi mieli do czynienia w Egipcie. Do dziś w Muzeum Egipskim można zobaczyć rozmaite bóstwa czczone niegdyś pod postaciami zwierząt, najczęściej cielców i byków jako uosobienia siły, mocy i potęgi.

Zniecierpliwieni Izraelici ulawszy złotego cielca zaczęli wołać: „Oto twój Bóg, który wyprowadził cię z Egiptu”. Tymczasem Mojżesz wraca z Góry Synaj, a u jej stóp czeka na niego młody Jozue. Mojżesz niesie w ręku dwie kamienne tablice. Gdy się przekonał, że doszło do apostazji, podniósł tablice i w wielkim gniewie je rozbił. Rozbił tablice, na których palcem Bożym było wypisane Dziesięć Bożych Przykazań, które miały stać się konstytucją życia ludu Bożego.

Każdemu pokoleniu potrzebny jest Mojżesz

Z Egiptu wyszli Hebrajczycy jako lud niewolników przywykłych do zginania karku, za co otrzymywali cebulę, czosnek, ogórki i podstawowe jedzenie. Przywykli do tego przez wieki. A oto Bóg chce uczynić z nich naród świadomy swej tożsamości i posłannictwa. Pomocą w tym zadaniu, w owym przejściu od ludu niewolników do narodu Izraela miało być Dziesięć Bożych Przykazań. Ukazują one bowiem perspektywy wolności, uczą, że nie należy mylić wolności ze swobodą czy swawolą. Czyż nie na tym polega nieporozumienie, które pokutuje w naszej Ojczyźnie? Pod pozorem wolności forsuje się nieład, swawolę, swobodę i brak jakichkolwiek wartości i zasad. Społeczeństwo, które się temu podda, przetrwać nie może!

Mojżesz niesie więc ze sobą to, co miało być konstytucją życia Izraela jako narodu. Trzeba wiedzieć, że współczesne państwo Izrael, o którym w mediach codziennie mówi się, że jest demokratyczne i przynależy do rodziny państw demokratycznych, nie ma konstytucji. Konstytucją Izraela jest Dziesięć Bożych Przykazań – i to wystarczy. Czyż nie daje to do myślenia? A przecież nikt z oficjalnych przedstawicieli prawa i polityki nie ośmieliłby się powiedzieć, że Izrael nie jest państwem demokratycznym. A gdy kilka tygodni temu wprowadzono w konstytucji Węgier odwołanie do Boga i zasad wyznaczonych przez Dekalog, byliśmy świadkami, ile zarzutów i brudów zdołano wylać na węgierskich przywódców i naród, unikając mówienia o tym, co najważniejsze, a ślizgając się tylko po peryferiach. Ale nie o peryferie tu przecież chodzi, lecz o chrześcijańską tożsamość i przyszłość niewielkiego narodu w samym środku Europy.

Z Mojżeszem i epizodem zejścia z Synaju wiąże się jeszcze jeden ciekawy motyw. Księga Wyjścia opowiada, że po grzechu apostazji Bóg zwrócił się do Mojżesza i przedstawił mu niezwykłą propozycję: „Widzę, że ten lud jest ludem o twardym karku. Pozwól mi, aby rozpalił się gniew mój na nich. Chcę ich wyniszczyć, a ciebie uczynić wielkim ludem” (Wj 32,9-10). Oto Bóg chce wytracić wszystkich, którzy Mu się sprzeniewierzyli, a Mojżesza uczynić „nowym Abrahamem”, by od niego wywodzili się ci, którzy w przyszłości rozrosną się w wielki lud i naród. Ale Mojżesz tę Bożą propozycję natychmiast odrzucił! Mojżesz nie chce swojej wielkości za cenę klęski rodaków. Dlatego w tradycji biblijnej stanowi on symbol prawdziwego przywódcy. Prawdziwi przywódcy biorą pełną odpowiedzialność za swój naród. Nawet wtedy, gdy jest on krnąbrny i nieposłuszny, stają po jego stronie. Bywają okresy, że takich przywódców brakuje. Nasuwa się pytanie, czy mamy ich w naszych czasach? Czy mamy ich zarówno po stronie politycznej, jak i – nie wahajmy się zapytać – po stronie tych, którzy podjęli odpowiedzialność za sprawowanie przywództwa religijnego i duchowego? Każdemu pokoleniu potrzebny jest Mojżesz, który gotów jest nawet, jeżeli można tak powiedzieć, skonfrontować się z samym Bogiem, aby obronić tych, których Bóg mu powierzył. Bóg ustąpił Mojżeszowi – zginęli ci, którzy byli bezpośrednimi sprawcami apostazji.

Zstępując z góry, Mojżesz niósł tablice przykazań. Gdy usłyszał okrzyki ludu świadczące o apostazji, zapłonął wielkim gniewem i rozbił tablice z pismem wyrytym palcem Bożym. Skoro więc znamy Dziesięć Przykazań? Wszak tablice zostały rozbite, skąd więc znamy ich treść? Otóż Mojżesz sporządził nowy tekst: na kamiennych tablicach wypisał własną ręką Dziesięć Bożych Przykazań. Dlaczego było t

Źródło: Swiato-podglad.pl

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy