Kłamstwa o Polsce pozwalają współczesnej targowicy uzasadnić swoją zdradę!

Artykuł

Gdy za rządów Donalda Tuska wyrywano laptopy dziennikarzom, sędziowie byli dyspozycyjni na telefon władzy i także miały miejsce samospalenia, Bruksela była głucha na te wydarzenia. Władza Platformy była postrzegana może nie jako wystarczająco postępowa, ale taka, która idzie w dobrym kierunku – mówi prof. Zdzisław Krasnodębski w wywiadzie dla "Gazety Polskiej".

Panie Profesorze, wraz z przegłosowaniem w Parlamencie Europejskim rezolucji za zastosowaniem artykułu 7 traktatu o UE wobec Polski istnieje możliwość, że na nasz kraj zostaną nałożone sankcje. Co to oznacza?


Mogą nas spotkać trzy rodzaje konsekwencji. Najbardziej znana, związana właśnie z zastosowaniem artykułu siódmego, może w dalszej perspektywie pozbawić nas prawa głosu i współdecydowania o sprawach Unii oraz Polski w Unii.

Czyli na przykład w sprawie imigrantów?

W każdej sprawie. Wkrótce ma się rozpocząć wielka debata nad przyszłością i kształtem wspólnoty i polski głos byłby bardzo istotny. Dochodzą do tego sprawy bieżące, polityka energetyczna, rynek usług, jednolity rynek cyfrowy – to są kwestie, które będą rzutowały na całe lata i trudno sobie wyobrazić, byśmy nie mieli wpływu na tak istotne decyzje.
Jednak droga do zastosowania artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej jest długa i jest mało prawdopodobne, że zakończy się sukcesem dla przeciwników Polski. Do Rady Europejskiej wniosek może złożyć Parlament Europejski albo Komisja Europejska, jednak nawet wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans wstrzymywał się z tym, by Komisja wyszła z taką inicjatywą. Uruchomienie tej procedury przez Komisję Europejską byłoby precedensem. Wygląda na to, że Parlament Europejski mógłby wezwać Komisję do wystosowania takiego wniosku do Rady. Rada jednak musi podjąć decyzję o wszczęciu procedury kwalifikowaną większością głosów, a następnie wszystkie państwa muszą się zgodzić, że naruszenie nastąpiło. Dalej wystarczy już kwalifikowana większość, by ostatecznie nałożyć sankcje.
Barierą prawie nie do przeskoczenia jest uzyskanie zgody wszystkich państw na kontynuowanie sprawy.

Jakie są inne skutki tej antypolskiej kampanii?


Mało prawdopodobne jest wprowadzenie ograniczeń finansowych, nie ma bowiem nigdzie zapisów, które bezpośrednio łączyłyby dotacje z praworządnością. Ale Guy Verhofstadt i inni politycy unijni stwierdzili niedawno, że w związku z Brexitem nastąpi pewne przesunięcie funduszy w budżecie Unii – może to posłużyć jako pretekst do zaszkodzenia Polsce. Tutaj jednak musieliby się wykazać unijni urzędnicy i prawnicy, aby to uzasadnić.
Trzeci rodzaj sankcji już nas właściwie dotyczy – dyskusja wokół Polski prowadzi do osłabienia prestiżu naszego kraju, zmniejsza naszą tzw. siłę miękką.
Życzenia Warszawy są marginalizowane, Bruksela stara się nie uwzględniać stanowiska Polski, nawet gdy jest ono w danym momencie bardziej prowspólnotowe niż innych krajów.

Ostatnio wyraził Pan Profesor zrozumienie dla kategorycznych oskarżeń wobec europosłów Platformy Obywatelskiej, którzy poparli rezolucję. A przecież padały tu ostre słowa, że są to zdrajcy i kolaboranci. Właściwie w tę kategorię wpisywałby się także Donald Tusk, który ma wpływ na sytuację w Brukseli.

Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk ma wiele narzędzi oddziaływania na władze unijne, ale przede wszystkim ma wpływ na swoich kolegów z Platformy Obywatelskiej. Europejska Partia Ludowa, do której należy PO, wraz z unijnymi socjaldemokratami, mają taką większość w Europarlamencie, że mogą przegłosować właściwie wszystko. W dodatku frakcja nie może podjąć decyzji, jeśli jedna z jej delegacji narodowych zaprotestuje – a więc wszystko się działo za przyzwoleniem Platformy, jeśli nie z jej inicjatywy.
Debata jest rzeczą potrzebną, także na arenie międzynarodowej, ale istnieje pewna czerwona linia, której przekroczenie jest krokiem do zdrady. Pierwsza debata wokół Polski cieszyła się dużym zainteresowaniem, wzięła w niej udział pani premier Beata Szydło, która rzeczowo wyjaśniła sytuację, i na tym spór powinien się skończyć. Można było przenieść dyskusję na inny poziom, wymieniać argumenty, opisywać sytuację w kraju, jeśli jednak niektórzy europosłowie z Polski idą dalej i domagają się odebrania prawa głosu swojemu krajowi, to jest to – nie bójmy się tego nazwać – targowica. Już sama bierność wobec takiej perspektywy jest skandaliczna, a co dopiero popieranie jej – dotyczy to także przewodniczącego Donalda Tuska.

Prawo i Sprawiedliwość także wywoływało niektóre problemy na arenie międzynarodowej. Antoni Macierewicz był nawet w Stanach Zjednoczonych, by apelować o pomoc w śledztwie smoleńskim, i przekonywał, że ówczesny rząd popełnił w tej sprawie ogromną liczbę zaniedbań.

Czym innym jest dyskutowanie, a czym innym wszczynanie procedur, które mogą zaszkodzić krajowi. Jednak gdy byliśmy w opozycji, powinniśmy włożyć więcej wysiłku w informowanie społeczeństwa, a także opinii zagranicznej, o patologiach III RP, na przykład systemu sądowniczego, tak aby nie było zaskoczenia, gdy ten system będziemy chcieli reformować.
Pamiętam, jak w stanie wojennym prezydent USA Ronald Reagan nałożył na PRL sankcje, a generał Wojciech Jaruzelski nie był przyjmowany za granicą. Byłem z tego powodu bardzo zadowolony, bo polski antykomunizm zyskał w ten sposób międzynarodowe uznanie, przywódca PRL był traktowany tak, jak traktowała go „Solidarność”.

Ale Zachód przypisuje nam taki wizerunek, jaki miał generał Jaruzelski – że obecnie panuje autorytarny reżim. Ostatnio „Die Welt” napisał, że niezwiększenie środków dla rzecznika praw obywatelskich, Adama Bodnara, jest cofnięciem się do 1987 roku, gdy nawet komuna musiała ustąpić i powołać ten urząd dla poszanowania praw człowieka. Czyli obecnie jest tak jak za Jaruzelskiego.

Przedstawiciele totalnej opozycji próbują taki wizerunek Polski na Zachodzie przedstawić. Jest to bzdura, w którą sami nie wierzą. Przecież Grzegorz Schetyna wie, że młodzież, która 11 listopada maszerowała ulicami Warszawy, nie była faszystowska, Janusz Lewandowski pamięta, że publiczne samospalenia miały miejsce także za rządów Donalda Tuska, a jednak pozwalają, by takie oskarżenia deprecjonowały Polskę. Bicie na alarm, że w naszym kraju skończyła się demokracja i jest gorzej niż w stanie wojennym czy nawet za okupacji, zaczęło się zaraz po wygranych przez nas wyborach, zanim rząd Beaty Szydło się uformował. Brak flagi unijnej na konferencji prasowej pani premier urósł do rangi skandalu, od tamtej pory każda drobnostka jest impulsem dla antypolskiej kampanii na Zachodzie.

A jednak Platforma Obywatelska konsekwentnie forsuje ten przekaz.

Ma w tym bowiem konkretny interes, choć zmieniają się szczegóły tej narracji. Najpierw przekonywano, że obecna władza została wybrana przez mniejszość wyborców, jednak wysokie poparcie społeczne zmusiło opozycję do zrewidowania tego poglądu. Teraz Polacy dali się rzekomo przekupić, zastraszyć albo nie mają świadomości, nie są wystarczająco dojrzali. Dzięki takim głosom panowie Timmermans i Verhofstadt mogą występować jako obrońcy Polski przed jej własnym rządem. Ale te bzdury opowiadane o naszym kraju pełnią jeszcze jedną rolę – legitymizują zachowanie polityków współczesnej targowicy, budują konstrukcję, którą można uzasadnić swoją zdradę.

Jednak zachodnie elity naprawdę wierzą w ten przekaz. Ideologia lewicowa wywodząca się z wpływowej szkoły frankfurckiej przekonuje wprost, że tolerancja ma być skierowana tylko do nich, a nie do prawicy. Może więc faktycznie tysiące flag narodowych, skandowanie haseł „Bóg, Honor, Ojczyzna” oraz retoryka interesu narodowego autentycznie kojarzy się w Brukseli z patriotyzmem, nacjonalizmem i faszyzmem?

Dlatego wersja totalnej opozycji może być na Zachodzie traktowana serio. Porównywanie Komitetu Obrony Demokracji do Komitetu Obrony Robotników widziałem już nie tylko w Polsce, ale nawet w niemieckiej telewizji. Gdy za rządów Donalda Tuska wyrywano laptopy dziennikarzom, sędziowie byli dyspozycyjni na telefon władzy i także miały miejsce samospalenia, Bruksela była głucha na te wydarzenia. Władza Platformy była postrzegana może nie jako wystarczająco postępowa, ale taka, która idzie w dobrym kierunku. Funkcjonujący od dawna stereotyp Polski katolickiej, a więc zacofanej, reakcyjnej, sprzyja przerażeniu lewicy, która przecież potrzebuje wroga, aby mobilizować swoich zwolenników. Do tego dochodzą jeszcze niewidoczne gry interesów, na przykład koncernów niemieckich, którym sprzyja osłabianie pozycji polskiego rządu i spowalnianie reform.

 

WIĘCEJ CZYTAJ TUTAJ >>>

Źródło: Gazeta Polska

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy