Jorgensen: Jeżeli coś jest teorią spiskową, to jest nią raport MAK-u

Artykuł
Inżynier Glenn Jorgensen
Telewizja Republika

Wątpię, aby jakakolwiek poważna osoba mogła stwierdzić, że samolot uderzył w brzozę. To jest po prostu niemożliwe. Jeżeli coś jest teorią spisku to jest nią raport MAK-u - powiedział na antenie Telewizji Republika inżynier Glenn Jorgensen, ekspert współpracujący z Zespołem Parlamentarnym ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Smoleńskiej.

Prowadzący program Michał Rachoń rozpoczynając rozmowę zapytał eksperta, dlaczego właściwie zdecydował się wziąć udział w toczącej się w Polsce dyskusji.

- Jestem inżynierem i mam kolegę, który również jest inżynierem i jest bardzo dobry w tym, co robi. Cały czas mówił o Smoleńsku i chciałem mu udowodnić, że dane z MAK-u były zgodne z prawami fizyki – tłumaczył naukowiec. - Wyszedłem więc od danych MAK-u, zacząłem je badać. Im więcej pracowałem, tym bardziej okazywało się, że on miał rację a ja się myliłem. Dane z raportu nie zgadzały się z prawami fizyki - dodał.

Głównym zarzutem wobec danych raportu, zdaniem naukowca jest możliwość, aby z wysokości 5 metrów samolot mógł aż tak się obrócić uzyskując taką pozycję jaką końcowo uzyskał. – Wykazałem, że jest to niemożliwe.

- Jasne jest, że aby samolot osiągnął miejsce katastrofy tam gdzie się naprawdę rozbił, to musiałby być 29 metrów powyżej brzozy. Jednocześnie wyjaśniając kąt obrotu, zgodny z czarną skrzynką i pomiarami, konieczne byłoby stracenie od 8,5 do 10 metrów fragmentu skrzydła. A według raportu MAK-u to się nie wydarzyło - przekonywał.

- Jeśli spojrzymy na dane z czarnej skrzynki, czujnik przyspieszenia pionowego, widzimy jasny spadek możliwości unoszenia jeszcze powyżej brzozy – mówił. -  A 47 metrów dalej widzimy jeszcze większy spadek, jeszcze większą utratę. To nie jest wyjaśnione w raporcie MAK-u, a więc jest to jedna z rzeczy, o których raport nie mówi w ogóle - podkreślił.

- Dla mnie jest to jasna wskazówka, że nastąpiła dodatkowa utrata skrzydła - stwierdził. Według Jorgensena ilość skrzydła, która została utracona (według danych z czarnej skrzynki) pozwoliłaby na wykonanie takiego obrotu, jaki samolot mógł wykonać z wysokości 30 metrów. Podkreślił, że komputery FMS przestały działać 50 metrów nad ziemią, a więc 70 metrów przed katastrofą. - To też nie zostało wyjaśnione w raporcie MAC-u – myślę że to duży błąd - dodał.

- Moim zdaniem nie powinno się już dyskutować nad tym, czy samolot uderzył w brzozę. Wątpię, aby jakakolwiek poważna osoba mogła stwierdzić, że samolot uderzył w brzozę. To jest po prostu niemożliwe - zaznaczył.

Jorgensen stwierdził, że chcąc przekonać swego kolegę, że wybuch był teorią spiskową przekonał się, że jest zupełnie inaczej. - Jeżeli coś jest teorią spisku, to jest nią raport MAK-u. Jeśli coś jest teorią spisku, to coś, co nie opiera się na danych rzeczywistych, a na wymyślonych, jak np. że katastrofa była to wina pilota - ocenił.

Naukowiec powiedział, że faktem jest, że samolot nie stracił skrzydła w wyniku zderzenia z brzozą.

- Otwarty jestem na wszelkie rozwiązania, wyjaśnienia, ale to jest praca, którą powinny się zająć niezależne zespoły badawcze - powiedział. - Ja nie mogę sobie wyobrazić nic innego niż eksplozję. Trudno sobie wyobrazić, żeby samolot sam utracił skrzydło w powietrzu - dodał. - Co może to spowodować? – zastanawiał się.

- Jestem otwarty na wszelkie rozwiązania. Ale dla mnie jako inżyniera należałoby zbadać wersję wybuchu. Ktoś może powiedzieć, że to teoria spisku, ale jeśli ktoś tak mówi bez twardych dowodów tłumaczących co się tak naprawdę wydarzyło, to ma duży problem - dodał.

Kończąc Jorgensen powiedział, że miał ostatnio okazję być na Ukrainie. - Pojechałem na Ukrainę, żeby wesprzeć naród ukraiński w walce o ich prawa do samookreślenia bez wpływów rosyjskich - przyznał.  - Powiedziałem im jasno, że jest związek między tym, co się stało w Gruzji,  śmiercią polskiego prezydenta i tym co, się dzieje obecnie na Ukrainie – skwitował.

Źródło: Telewizja Republika

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy