Folksdojcze nie dziennikarze

Paweł Zastrzeżyński 21-02-2017, 12:11
Artykuł

Świadomość, że największe media w Polsce należą do niemieckich gigantów wydawniczych jest już powszechnie znana - pisze Paweł Zastrzeżyński.

Jednak zatrważa przepaść pomiędzy zasięgiem odbiorców niemieckich mediów w stosunku do ojczystych. To skala działania dla  ilości wyświetleń, dla jednego z niemieckich portali informacyjnych to 300 mln a rodzimego głównego nurtu 6 mln. W ujęciu całościowym ta skala jest jeszcze szersza. I trudno mieć do tego pretensję. To wolny rynek. Jednak zatrudnieni tam za korzyści finansowe polscy dziennikarze nie dbają o rację stanu Polski a o niemieckiego wydawcę. Taki układ ma swoją historyczną nazwę: folksdojcze.

W oderwaniu od historii, z perspektywy tylko czasu teraźniejszego taki układ jest akceptowany przez opinię publiczną. Nawet z racji uprawianego zawodu dziennikarze ci cieszą się wysokim „szacunkiem” ze względu na unikatowy charakter wykonywanej pracy. Wiele osób nawet obawia się ich dużej władzy.

Jak powstawały niemieckie koncerny medialne? Dlaczego są tak silne?

Jeden z czołowych koncernów promował faszyzm, można znaleźć okładki, które o tym świadczą. Te nieskończone dobra, złoto, które faszyści zagrabili całej Europie gdzieś musiały być złożone. I można nabrać przekonania, że gdy koniunktura gaśnie, to jeden czy drugi właściciel bierze taczki, zjeżdża do piwnicy, ładuje złoto i diamenty, i firma może się rozwijać. Zresztą tu na polskiej ziemi mieliśmy podobny przykład z koncernem medialnym, który wyrósł na dramacie totalitarnego systemu komunistycznego. Mowa o Agorze. Jednak oni zgromadzili zbyt mało lub dużą część roztrwonili i dlatego upadają. Co jeszcze niezwykłe, całe to środowisko można dziś zobaczyć właśnie w niemieckich mediach. Łatwo zmienili bandery. Gdy spojrzy się na CV dziennikarzy to prawie wszyscy odbywali staż właśnie w Wyborczej.

To już jest nowe pokolenie. Jednak ukształtowane w duchu Michnikowskim. W całkowitym relatywizowaniu prawdy. Jeden z czołowych młodych dziennikarzy pisze to wprost, że on nie utożsamia się z tym co pisze. Zrzuca odpowiedzialność na redaktora naczelnego. Gdy prześledzi się artykuły, które napisał wszystkie bezpośrednio uderzają w rząd Polski. Bo mowa jest tu o tych osobach, które głównie zajmują się tematami politycznymi, poza tym ze społecznych to kochają tylko wypadki, zdrady i morderstwa.

Nie warto pisać personalnie, wskazywać na tytuły, byłoby się niesprawiedliwym, bo jednak nie można uogólniać, ale przede wszystkim trzeba dać im szansę wycofania się z tej zdrady. Jednak nie wierzę aby ten apel był wysłuchany. Tu trzeba podjąć konkretne kroki, aby w Polsce była większość mediów z kapitałem własnym. Jest to bardzo ważne, ponieważ dziś polityka i politycy komunikują się z nami właśnie za pośrednictwem mediów. Tu powstaje absolutny absurd i niespotykany dotąd konflikt interesów.

Jednak jest nadzieja. Trzeba ją upatrywać w mediach lokalnych. Tu może przyjść odrodzenie, a nawet przychodzi. Mówią o tym statystyki jednego z lokalnych portali internetowych małego miasta, które dwa razy przewyższają oglądalność jednego z ogólnopolskich tygodników. Co najistotniejsze publikacja na tak prowadzonej platformie komunikacyjnej daje możliwość pełnej relacji bez korzystania z innych dróg komunikacji. To co teraz powie się na tym portalu w tej samej chwili trafia do dziesiątek tysięcy mieszańców regionu. Wszyscy bowiem zaczynają dzień od wizyty na tej stronie internetowej. Co najważniejsze redaktor naczelny i właściciel portalu na nowo ukazuje sens dziennikarstwa.

Tą drogą może przyjść nowe odrodzenie mediów IV RP. 

Felieton przeslany do redakcji www.telewizjirepublika.pl

 

Źródło:

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy